We wczorajszym wpisie wspominałem o zagwozdce biografów, którzy badali wojenne losy Herberta i (wbrew krążącym pogłoskom) nie doszukali się żadnych partyzanckich śladów w życiorysie. Dziś przeglądając "Rekonesans 2" natknąłem się na kolejny wiersz, który trochę wyjaśnia ten temat. Pochodzi z okresu 1951-55 i nosi tytuł "Apel".
Tyle razy
tyle razy muszę powtarzać
jestem
gdy czytają nasz katalog
żywych i umarłych
to jest małe szkolne kłamstwo
i moje prawo do was
Przychodzicie nocą
w piórach z rozdartych pierzyn
czarni aniołowie z getta
z lasu
pachnącego igliwiem i krwią
z pociągów
długich jak głodowa śmierć
w dłoniach waszych
nie ma ani skargi ani żelaza
w palcach poplamionych atramentem
przynosicie muszle szumiące kartkę z atlasu
projekt ucieczki z domu
i podróży na księżyc
to jest mały bunt wyobraźni
i moje prawo do was
potem jest wielka przerwa
uniesione wieko pamięci
w czasie przerwy prowadzimy atak
podając na końcach palców
piłkę lekką jak zwycięstwo
pocisk nie wybuchły
za was muszę
dopowiadać słowa urwane
odrabiać uśmiech
pozdrawiać ustami powietrze
nieść w rękach lecących wzdłuż ciała
gorzkie ziarno nadziei
skradzione owoce miłości
to jest mała praca pamięci
i moje prawo do was
tyle razy
tyle razy muszę powtarzać
jestem
gdy czytają nasz katalog
z którego nie dam
wymazać
Kluczowe są fragmenty:
to jest małe szkolne kłamstwo
i moje prawo do was
to jest mały bunt wyobraźni
i moje prawo do was
za was muszę
dopowiadać słowa urwane
to jest mała praca pamięci
i moje prawo do was
Budzi to we mnie skojarzenia ze zmianami, które zaszły w związkach kombatanckich na przełomie XX i XXI wieku, kiedy pozwolono na członkostwo osobom, które nie były członkami organizacji zbrojnych (bo urodziły się po wojnie). Argumentowano to wówczas tym, że ktoś musi wystawić sztandar, gdy dziadków braknie - że ktoś musi przejąć sztafetę.