Jadę pociągiem z Rzeszowa do Krakowa. Wokół chyba sami Ukraińcy. Wojenny exodus trwa. Trudno o radość w tę Wielkanoc. Choć po prawdzie passa dziwnych świąt trwa od dwóch lat. W 2020 w połowie je odwołano, bo zamknięto kraj (w tym kościoły). Rok temu wciąż trwał cyrk (vide: nalot na Wizytki i zagubiony Grek). W tym odwołano C-19, za to jest inwazja na Ukrainę. Do tego inflacja nabiera rozpędu. Mój brat, który podczas pandemii wyjechał do Leeds, zarzucił plany powrotu. Nie ma do czego. Trudno o optymizm…
Mimo to życzę wszystkim tu zaglądającym spokojnych Świąt Wielkiej Nocy i odpowiedniej perspektywy. Przecież nie każda beznadziejna sytuacja w istocie jest beznadziejna. Pusty grób sprzed blisko 2 tysięcy lat też zaniepokoił kobiety, które przyszły z wonnościami. A przecież nie powinien.
Tymczasem jutro na Śląsk. W środę powrót na studia (już powoli mam ich dość) i do KBK. A końcem kwietnia kolejna (trzecia już) rocznica wypowiedzenia umowy najmu lokalu, który znajdował się w rzeszowskich koszarach. Zawsze myśle o tym miejscu, jak jestem w Rzeszowie. Żal było opuszczać, ale w ostatecznym rachunku katastrofa ta stała się impulsem do zmiany na lepsze. Cóż, tak już bywa w życiu. Dramat od błogosławieństwa często dzieli krucha granica.