Poszedłem dziś do Wizytek. To jeden z moich ulubionych krakowskich kościołów. Po pierwsze, bo ma zapach piwnicy mojej cioci, który kojarzy mi się z dzieciństwem. Po drugie, bo jest blisko. Po trzecie, bo lubię klasztory. Po czwarte, bo jest w nim zwykle mało osób.
Od kilku dni na drzwiach wisi kartka: "W kościele może znajdować się 15 osób". Stanąłem przed wejściem. "Niech staruszki sobie siedzą" - pomyślałem i pozostałem tam, gdzie stałem.
O 17.00 rozpoczęła się Msza Święta. W trakcie czytań przed drzwiami stanęło jakieś starsze małżeństwo. Spoglądali do środka. Miałem ochotę im powiedzieć, żeby weszli, bo limit limitem, ale w środku na pewno jest jeszcze sporo miejsca. Ostatecznie jednak nic nie powiedziałem. Państwo obrócili się na pięcie i sobie poszli.
Po trzech minutach zjawili się funkcjonariusze policji. A za nimi jakaś kobieta po 50-tce, która oznajmiła im, że ona tu tylko przechodzi bo mieszka na Wrocławskiej, ale to niedopuszczalne, żeby tylu ludzi było w kościele, bo karetki jeżdżą na sygnale po mieście. Przez minutę jeszcze mówiła coś sama do siebie. W końcu poszła. Policjanci też poszli, ale na furtę. Wrócili po 3 minutach z dwiema siostrami. Jedna przy nich stała. Druga poszła do księdza.
Po chwili ksiądz ogłosił, że w kościele jest za dużo osób, że może być tylko 15, że policjanci stoją w przedsionku i że prosi, by ci, którzy doszli najpóźniej wyszli na zewnątrz. Po chwili kościół opuściło ośmiu zbrodniarzy. Wychodzili po kolei: dwóch dziadków, dwie babcie, matka z niepełnosprawnym dzieckiem i trzyosobowa rodzina. Tak zakończyła się kolejna udana akcja policji. Świat został ocalony.
A poza tym życzę wszystkim autentycznie radosnych świąt Wielkiej Nocy - pełnych życzliwości, zrozumienia i nadziei na lepsze (bardziej normalne) jutro.