Recenzja filmu "Sun Dogs"

Obejrzałem sobie pewien film - Sun dogs. Przedtem przeczytałem jego krótki opis. Skrót, który mówił mniej więcej coś takiego: pewien młody człowiek marzy o tym by zostać żołnierzem marines. Gdy jednak to mu się nie udaje, chcąc pomóc swojemu krajowi wraz z przypadkowo poznaną dziewczyną zaczyna amatorską inwigilację środowiska terrorystów.



Plakat z filmu

(zdjęcie w niskiej rozdzielczości użyte na zasadach dozwolonego użytku (fair use))

UWAGA Poniższy artykuł może zawierać spojlery ;-).


Ten zarys fabuły brzmi tak banalnie, że nie do końca rozumiem, jakim cudem jednak zdecydowałem się ten film obejrzeć. Być może miał w tym swój udział plakat filmu, który w jakiś nie do końca zrozumiały dla mnie sposób sugerował, że jest to taka tania komedia. No i dałem się oszukać - w dwójnasób. Po pierwsze nie jest to komedia. To jeden z najbardziej smutnych filmów jakie obejrzałem w ostatnim czasie - jest tak daleki od komedii, że aż brak mi słów. Po drugie - o ile w zasadzie ten skrócony opis fabuły w żaden sposób nie jest kłamstwem ani przesadą - to jednak jest tak daleki od tego o czym ten film był dla mnie tak naprawdę, że tego też nie jestem w stanie do końca przekazać.

Nie wiem czy powinienem go polecać - na filmwebie ma on ocenę tylko 5,6/10, na imdb.com jest tylko odrobinę lepiej - 6,5/10. Widać, że większości odbiorców się nie spodobał. No cóż, dla mnie najważniejsze są dwie rzeczy. Oryginalność i zdolność do wywołania u mnie jakichkolwiek emocji.

Po setkach czy nawet tysiącach obejrzanych filmów - w większości z kolejnych nie ma żadnej tajemnicy. To wciąż i wciąż powtarzane te same schematy. Ja już to wszytko widziałem. Kiedyś, gdzieś. Czasami żartuję, że mógłbym pisać scenariusze - bo bardzo często zdarza mi się popsuć sobie (i współoglądającym) cały seans. Po kilku, kilkunastu, góra 30 minutach w dwóch zdaniach zgaduję cały szkielet fabuły. I robię to zupełnie nieświadomie. Rzucam na przykład jakąś uwagę typu: "założę się, że to jej ojciec i jak się tylko dowie, że to jego córka to się zabije". No i tak jakoś się zdarza, że wiele razy niestety mam rację. Niestety, bo to przekleństwo. Naprawdę trudno trafić na film, który do ostatniej chwili oglądam z zaciekawieniem, nie potrafiąc przewidzieć co się jeszcze może w nim wydarzyć.

Druga ważna dla mnie rzecz - to emocje, które dany film potrafi we mnie wzbudzić. Bo jak zapewne się domyślacie, nie jest to wcale łatwe. Większość filmów oglądam z takim samym zaciekawieniem z jakim patrzyłbym na nudny film, który już kiedyś widziałem i dobrze go pamiętam. Zresztą myślę, że z Wami jest podobnie - jak często oglądany przez Was film, potrafi Was naprawdę zaintrygować a jak często po prostu oglądacie go, jakby siłą rozpędu? Jak często to co na co właśnie patrzycie Was w jakiś sposób porusza? Czy znów to po prostu kolejne 1,5 do 2 godzin spędzone przed ekranem, w zasadzie bez żadnego nawet drgnięcia serca czy duszy?

Uwielbiam gdy okazuje się, że pozory mylą. Że nie jest tak jak się spodziewałem. Że dałem się oszukać - choć podejrzewam, że scenarzyści i reżyserzy nie zawsze to właśnie planują robić. Ale mniejsza o to co planują, ważne jest to jak ja to odebrałem. Właśnie w przypadku Sun dogs było tak, że po początku, który kazały mi sądzić, że nie dam rady obejrzeć tego filmu do końca, nagle poczułem się głupio. Bo bohater filmu jednym zdaniem niszczy obraz, który dla niego zbudowałem w swojej głowie. Najpierw pomyślałem, że jest kolejnym młodym chłopakiem z amerykańskich warstw niższych, który po atakach terrorystycznych na WTC daje się ponieść ogólnonarodowej histerii i chce się zaciągnąć. Potem, gdy pokazane jest jak wiele wysiłków wkłada by sprostać wymaganiom elitarnych jednostek Marines dopowiadam sobie, że musi być naprawdę prostym człowiekiem - przecież nikogo normalnego nie stać na takie poświęcenie przy tak małych szansach na osiągnięcie celu. Co dziwne, okazuje się, że w obu przypadkach w pewnym sensie miałem rację - tyle, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Nie ma znaczenia czy to kim jest ten chłopak spowodowane było komplikacjami okołoporodowymi, czy też wypadkiem z dzieciństwa, który zostawił na jego czole pokaźną bliznę. Ważne jest to, że ta postać wydaje się być całkowicie pozbawiona egoizmu. Że jego siłą napędzającą jest chęć pomagania innym. Czy to istotne, że być może wynika to z jego choroby czy niedoskonałości?

Ta prostolinijność Neda i jego wiara we własne możliwości wydała mi się wręcz wzruszająca. To co w pierwszym momencie mnie odrzucało za chwilę całkowicie mnie kupiło. I muszę przyznać, że to się twórcom tego filmu bardzo udało, bo przecież w tak wielu innych filmach jest wręcz odwrotnie. Postaci czy to osób niepełnosprawnych intelektualnie, czy też ludzi bardzo prostych są najczęściej nakreślone jako w najlepszym razie dość nudne, czasem wręcz irytujące.

Jak już wspomniałem, ten film wydał mi się bardzo smutny. Co nie znaczy, że jest przygnębiający - na mnie zadziałał wręcz odświeżająco. Bardzo ciepły i również w pewnym sensie optymistyczny. Mimo, że nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nieco naiwny to jednak bardzo przyjemnie mi się go oglądało.

Ten wpis zgłaszam do konkursu temaTYgodnia #24 (temat nr 2).

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now