Wróciłam niepostrzeżenie, jakbym nigdzie nie wyjeżdżała.
Tęskniłam! Dnia czwartego miałam okropny kryzys i chęć ucieczki do domu, do znajomych kątów i rytuałów, do synów. Miałam wrażenie, że "wolne" nigdy się nie skończy i utknę w trybie urlopowym na zawsze, przeżywając swój prywatny Dzień Świstaka po kres życia. W końcu jednak zrobiłam to, co bohater wspomnianego filmu - zaczęłam wykorzystywać dany mi czas najlepiej, jak potrafię. Bez myśli typu: co mogłabym zrobić będąc gdzie indziej, jak bardzo mi się nudzi bez komputera, pracy i... mojej samotności.
O tak, to było chyba największe wyzwanie.
Nie jestem pewna, czy dobrze to nazwałam. Chodzi o bycie samemu ze sobą bez poczucia samotności. Taki stan, gdy lubisz swoje towarzystwo, masz wiele spraw i sprawek - ciekawych i zajmujących, do których nie potrzebujesz obecności innych ludzi. Gdy patrzysz w dal i pozwalasz, by myśli i emocje płynęły swobodnie... gdy masz potrzebę iść przed siebie bez konieczności prowadzenia dialogu czy słuchania rozmów.
Zaobserwowałam, że większość ludzi źle znosi milczenie, szczególnie gdy słabo kogoś znają (jak było w moim przypadku - byłam nowa w towarzystwie). Sądzę, że to wynika głównie z dobrych chęci - pokutuje przekonanie, że jeżeli ktoś milczy, to znaczy że: nudzi się, źle się "bawi", czuje się wyalienowany, odrzucony, jest smutny, ma jakiś kłopot.
Podczas gdy ja wspaniale się bawię po prostu obserwując. I fakt, że nie uśmiecham się przy tym, nie oznacza, że jestem smutna i trzeba mnie ratować.
Nie myślcie jednak, żem gbur i odludek. Pięknie się integrowałam! Wspaniale mnie przyjęto i świetnie się bawiłam od pierwszego dnia. Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak dobrze wśród ludzi.
Chciałam napisać kilka słów o tym, gdzie byłam i co widziałam. Lecz jak to całe bogactwo zamknąć w kilku słowach?
Na Dolnym Śląsku ostatnio byłam jako smark nastoletni. Cieszę się, że znów mogłam odwiedzić tę część Polski. Tak blisko, a tak inaczej. Nie tylko krajobraz ale i architektura. Niezwykle klimatyczne stare domy i wille, dużo cegły, chatki przyklejone do stromych, zalesionych zboczy, małe skupiska domostw ukryte w wąskich dolinkach, ciasne i strome uliczki w miasteczkach... Nawet wypełnione turystami po brzegi Kłodzko czy Duszniki Zdrój bardzo mi się podobały.
Zachwyciły mnie nie tylko górzyste rejony - przez płaskie jak stół, wypełnione bezkresną żółcią rzepaku pola jechałam z nosem przy szybie.
A przecież widziałam jedynie mikroskopijny wycinek tej części kraju.
Podczas wyjazdu popełniliśmy typowy zestaw długo-weekendowego urlopowicza - Szczeliniec, Błędne Skały, dwa obiekty z kompleksu Riese: Walim – Rzeczka i Głuszyca – Osówka, Rezerwat przyrody Torfowisko pod Zieleńcem oraz mały wypad na szlak z naszej bazy w Zieleńcu. Jeśli miałabym wybierać, to najbardziej podobały mi się torfowiska (nie tak spektakularne jak inne atrakcje turystyczne, ale ja lubię mroczne, bagienne klimaty) oraz krajobraz po drodze z Zieleńca do Walimia i Głuszycy, ze szczególnym uwzględnieniem majestatycznych ruin zamku Grodno. Niestety to był dzień powrotu i nie mieliśmy czasu na bliższy kontakt z tą budowlą. Następnym razem!
Niezwykłe wrażenie zrobiły na mnie sztolnie z kompleksu Riese - połączenie tajemnicy, wojny i ludzkiego dramatu. Bardzo chciałabym odwiedzić pozostałe dostępne do zwiedzania obiekty.
Mam wrażenie, że pomimo krótkiego czasu i mocno wypełnionego grafika miałam wiele okazji, by przystanąć i w pełni poczuć każde miejsce.
Patrząc na stare domy i zrujnowane wille łapałam ulotny kontakt z ludzkim życiem w nich zamkniętym. Jakbym mogła przez ułamek sekundy zobaczyć mieszkańców - byłych i obecnych, wszystkich na raz i w każdym momencie ich egzystencji. Jakby nadal tam byli...
Wdrapując się na skalne formacje myślałam o pierwszych turystach, którzy zapuszczali się w te rejony - jak byli ubrani, co ich tu przywiodło, jakie mieli marzenia... czy bardzo odmienne od moich? Nie sądzę.
Zaglądając w szczeliny zastanawiałam się, czy w jednej z nich mógłby zamieszkać król gór, Karkonosz - gdyby istniał.
Idąc leśną ścieżką zostawiałam pozdrowienie dla tych, którzy przyjdą tu po mnie - za 50, 100 czy 200 lat.
Badając delikatnie torf stopą zgadywałam, że właśnie w takich miejscach nasi przodkowie mogli widywać bagienniki i świetliki bagienne.
W ciemnościach podziemi widziałam tych, którzy drżąc z zimna ładowali odłamki skał na wózek. Czułam ich rozpacz i tęsknotę za rodziną.
Jak to wszystko opisać i przedstawić?
Są ludzie potrafiący zamknąć w fotografii piękno obrazu i ładunek emocjonalny... Nie zaliczam siebie do nich. Pomimo to poniżej garstka obrazków z podróży. Mój Dolny Śląsk.
Jeszcze tu wrócę :)