Poznajmy się- nietypowe powroty #3

Minęła już chwilka od mojego ostatniego posta opisującego powrót z Pragi ale mam wolną chwilkę więc postaram się dokończyć dziś serię.

Na moim profilu znajdziecie poprzednie dwie części (linki niżej), spałem dzisiaj w sumie godzinkę, więc idę teraz spać a jak wstanę to trochę to zredaguję. Dajcie znać w komentarzach czy Wam się podoba. To dla mnie mega ważne!

Jesteśmy więc w momencie, gdy znalazłem się na MOPie pod Łodzią. Dogadałem się z, powiedzmy Piotrkiem, który podwiózł mnie tu aż z Hradec Kralove, że teraz złapię jakiegoś tirowca lecącego na Gdańsk i tym samym dotrę w zasięg skmki. Sprawy okazały się jednak trochę trudniejsze niż miały być. Jak wspomniałem w ostatnim poście, okazało się, że jest niedziela. Dzień kiedy limity dotyczące jazdy tirów obowiązują inaczej. Jedynymi kierowcami stojącymi na postoju byli Rosjanie i Ukraińcy jadący w kierunku wschodniej granicy. Postanowiłem spróbować szczęścia mimo to i pytałem kolejnych prowadzących o podwózkę. Nic z tego. W ten sposób z godziny 18 i spokojnego powrotu do domu przed północą zrobiła się niemal 22, a ja ciągle nie miałem jak choćby zbliżyć się do domu. Chyba nie wspomniałem wcześniej, ale kolejnego dnia o 6 miałem stawić się w pracy. Czas zdawał się kurczyć w oczach. Co gorsza, rozładował mi się telefon a tablet miał właśnie skonać. Poszedłem do znajdującego się na postoju mc donalda i zamówiłem za resztkę pieniędzy jabłko. Tak, zamówiłem jabłko w mc donaldzie. Miałem szczęście, że tam przyszedłem bo jak się okazało bardzo miły menedżer restauracji, widząc moją kartkę z celem podróży, zaproponował mi zawiezienie do samej Łodzi, gdzie mógłbym złapać pociąg. Niestety okazało się, że na jedyny pociąg, którym zdążę do pracy muszę szukać alternatywnego sposobu. Poszedłem zrobić jeszcze jedną rundkę po parkingu i już koło północy udało się!

Podbiegłem do odjeżdżającego już Litwina w białej furgonetce. Nigdy nie wsiadajcie do samochodu z Litwinem XDXD. Już kiedy usiadłem na fotelu pasażera, uprzedził mnie, że będziemy jechać bardzo powoli bo coś mu wibruje jak zaczyna odrobinkę szybciej jechać a na pace ma 3,5 tony silników. Stwierdziłem, że do Łodzi, gdzie zostało mi 60 kilometrów mam być za 2 godziny więc nie istnieje ryzyko niezdążenia. O jak bardzo się myliłem. Po przejechaniu 1/20 trasy, nazwijmy kierowcę Iwan, stwierdził, że on musi ruszyć w dalszą trasę z Piotrkowa Trybunalskiego, do którego jechał, o 5 rano więc nie może się tak wlec i z 50 km/h zwiększył prędkość do 80. Poczułem delikatne wibracje, jednak nie przestraszyłem się zbytnio, bo rzekomo przejechał z takimi już ponad 100 kilometrów więc kiedy włączył radio postanowiłem się zrelaksować. Jako, że jechaliśmy według Saszy ciągle zbyt wolno, przyśpieszył osiągając zawrotne 100km/h. Wszystko zaczęło wibrować do tego stopnia, że telefony przesuwały się na desce rozdzielczej, ja chwyciłem podłokietnik mocniej ale kierowca rodem zza wschodniej granicy okazał się niewzruszony. Dodał gazu i osiągając 130km/h podgłośnił do maksimum radio, które mimo to już nie dawało rady zagłuszyć wibracji. Zamknąłem oczy. Spodziewałem się najgorszego. Słusznie. Kiedy je otworzyłem, zauważyłem ciemny kształt wyprzedzający nas i poczułem lekkie ciągnięcie w lewo tyłu furgonetki. Zacząłem panicznie się śmiać. Zrozumiałem, że owym kształtem było koło naszego dostawczaka i przypomniałem sobie, że na pace mamy 3,5 tony silników. Ciekawe co by ze mnie zostało i czy byłbym tutaj z Wami, gdyby nie brawurowe zachowanie Saszy który jakimś cudem wyprowadził z poślizgu samochód, ciągnący już po ekspresówce bokiem.

Gdy wysiedliśmy z samochodu mój kompan wyciągnął zestaw naprawczy i w związku z faktem, że nie miał więcej śrub przykręcił "dojazdówkę" na jedną i ogłosił odjazd. Wciąż sceptyczny do pomysłu dalszej jazdy w takim stanie wsiadłem do samochodu. Po 30 metrach jazdy sytuacja z odpadaniem koła powtórzyła się, choć była znacznie mniej stresująca bo wydarzyła się przy znacznie niższej prędkości. Podjęliśmy decyzję o wezwaniu lawety. Mój czas do pociągu kurczył się i zanim przyjechała pomoc drogowa zostało nam 20 kilometrów do przebycia w 30 minut. Wydawało się to niemożliwe ale Sasza cały czas popędzał kierowcę i dzięki temu udało mi się dotrzeć na czas. Jak wiadomo PKP do najpunktualniejszych nie należy i mimo bycia na czas musiałem wyczekać jeszcze dobrą godzinę zanim zjawiła się moja srebrna strzała prosto do pracy ale byłem w stanie to wybaczyć. I tak nie miałem biletu. Dotarłem do Gdyni około 5:50, 10 minut przed pracą. Pożegnałem się ze znajomymi i powędrowałem prosto w stronę wschodzącego słońca, gdzie czekał na mnie już zdenerwowany szef. Czy 15 minut spóźnienia po dniu tak pełnym wrażeń to aż tak dużo?

KONIEC

Część 1:https://steemit.com/polish/@sienkiii/poznajmy-sie-nietypowe-powroty-a9d2c7d5e3e1
Część 2: https://steemit.com/polish/@sienkiii/poznajmy-sie-nietypowe-powroty-2-54ad741bc691d

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Logo
Center