Bryan Caplan – Edukacja pod lupą. Recenzja

Uprzejmie dziękuję wydawnictwu Fijorr za dostarczenie mi tej książki do recenzji. Temat edukacji zawsze żywo mnie interesował i bardzo wiele wskazuje, że jakąkolwiek naprawę społeczeństwa należałoby zacząć od całkowitego zaorania pruskiego modelu szkolnictwa, kładącego nacisk na posłuszeństwo, a nie na jakieś realne kształcenie intelektualne. Takiego kierunku rozważań spodziewałem się od Caplana i trochę się przeliczyłem, choć niekoniecznie zawiodłem. Dostałem trochę coś innego, niż się spodziewałem, ale równie wartościowego.

image.png

Autor poświęca dużo miejsce krytyce tzw. czystej teorii kapitału ludzkiego, według której każdy rok spędzony w szkole, zwiększa realnie nasze umiejętności, co ma się przekładać potem na wzrost produktywności w pracy. Większość ludzi faktycznie uczy się w szkole czytać, pisać i liczyć (choć bardziej rozgarnięte dzieci na dobrą sprawę potrafią to jeszcze przed pójściem do szkoły), ale potem przyswajają wiedzę całkowicie zbędną w ich życiach, którą i tak w zdecydowanej większości zapominają. Nie nabywają też żadnych realnych ciągot do kultury wysokiej. Skoro tak jest i wszyscy w sumie to wiedzą, to czemu pracodawcy premiują stanowiskami i wyższymi płacami ludzi, którzy dłużej uczestniczyli w tym szaleństwie, a mniej przychylnie patrzą na zdeterminowanych do pracy, którzy szkół, czy uniwersytetów nie pokończyli? Wyjaśnia to teoria sygnalizowania. Caplan szacuje, na podstawie naprawdę licznych i w najróżniejszy sposób zestawionych danych, że edukacja formalna to w 80% zwykła sygnalizacja co najmniej przyzwoitej inteligencji, pracowitości oraz przede wszystkim konformizmu. Kult wysokiego IQ istnieje chyba głównie tylko w głowach ludzi o wysokim IQ, pozbawionych innych cnót. Każdy rozsądny pracodawca oczywiście nie będzie chciał zatrudnić debila, ale przede wszystkim potrzebuje pracownika, na którym można polegać i który wypełnia polecenia, a udowadnia swojemu pracodawcy, że jest mądrzejszy od niego i w ogóle to powinni zamienić się miejscami.

Skoro głównym zadaniem edukacji jest sygnalizacja (ale nie jedynym i autor podkreśla, że jakieś najbardziej elementarne szkoły mają według niego rację bytu), to możemy mieć ową sygnalizację po mniejszych kosztach. Po prostu zamiast pchać wszystkich do szkół wyższych, tworząc inflację wykształcenia i absurdalne sytuacje, gdzie ludzie szukają sprzątaczek po studiach i z językami obcymi, należy zachęcać tych, co teraz studiują, do kończenia edukacji na etapie szkół średnich, a tych, co teraz kończą na etapie szkół średnich, by zamiast liceów wybierali szkoły zawodowe. Będzie to mniejszym kosztem nie tylko dla społeczeństwa, ale również dla samych uczniów, których okrada się z cennych lat życia. A ci, którzy twierdzą, że to zabieranie im dzieciństwa, zapominają, że większość uczniów się w szkole nudzi. To nie jest przypadkiem "zabieranie dzieciństwa"? Lepiej już się "nudzić" w pracy, gdzie nabywa się realne umiejętności i tworzy bogactwo.

W związku z sygnalizacją Caplan uświadamia w tym dziele trochę smutnych faktów: ona będzie trwać, bo pracodawcom się opłaca. Nie mają fizycznie możliwości dać szansy każdemu kandydatowi, więc muszą być jakieś kryteria wstępne, które odsiewają kiepskich kandydatów, a że przez te kryteria czasem odpadnie wspaniały pracownik, który z jakiegoś powodu nie pokończył szkół no to nie ich powód do zmartwień. Patrzenie na dyplomy to najbardziej racjonalna strategia z ich punktu widzenia. I dlatego też edukacja internetowa nie wyprze edukacji stacjonarnej. Owszem, można w internecie ukończyć dowolny kurs na najlepszych uniwersytetach świata u najlepszych wykładowców i posiąść dowolną wiedzę, ale w większości prac ta teoretyczna wiedza nie ma zastosowania, a nawet gdy ma, to sposób jej zdobycia wskazuje na wysoki poziom nonkonformizmu. Zamiast iść na studia jak wszyscy, to uważasz, że wiesz lepiej, niż społeczeństwo. To podejrzane z punktu widzenia pracodawcy.

Edukacja internetowa jest pomocna wrogom prusactwa w innym miejscu. Jest idealnym argumentem w dyskusji z ludźmi, którzy wiedzą, że większość nic ze szkoły nie wynosi, ale którzy uważają, że szkoła powinna przynajmniej wśród nielicznych zaszczepić miłość do kultury wysokiej, bo jak tego nie zrobi, to te nieoświecone chamy już nigdy nie będą miały z nią styczności. Ludzie interesujący się bardziej wymagającymi intelektualnie formami rozrywki zazwyczaj interesują się nimi sami z siebie, pod wpływem losowych impresji z popkultury, czy najbliższego otoczenia oraz z przyczyn czysto charakterologicznych np. pretensjonalności. Jeżeli faktycznie mają umysłowość zdolną do odbioru kultury wyższej, to sięgną po nią niezależnie od tego, czy zapoznali się z nią w szkole, a internetu dostarczy im wszelkich niezbędnych materiałów.

To były główne myśli książki. Do wszystkiego jest mnóstwo szczegółowych statystyk, a na koniec autor podsumował to w kilku krótkich dialogach, które pomagają utrwalić treść porozrzucaną po książce. Muszę ten zabieg zdecydowanie pochwalić. Osoby niezdecydowane na lekturę grubaśnej książki wypchanej statystykami, mogą zacząć właśnie od tego dialogu. Jak poczują się zaintrygowane, to może chętniej przebrną przez żmudne czasem fragmenty właściwego wywodu.

Ode mnie jeszcze krótki komentarz. Rozpoczynając lekturę, miałem wrażenie, że autor sprowadza rolę edukacji formalnej do szkół zawodowych, gdzie takimi szkołami zawodowymi są nawet podstawówki, bo uczą czytania i liczenia potrzebnych w pracy. Dopiero później zrozumiałem, że autor wcale nie jest przeekonomizowanych, technokratycznym filistrem, a realistą. Nie jest już aktualny ideał średniowiecznego uniwersytetu, gdzie uczyło wszystkiego: i umiejętności praktycznych i czystej teorii w duchu ideału poznania dla samego poznania oraz gdzie można było prawie że wyłącznie zapoznać się z bardzo drogą literaturą. Książki już nie są drogie, internet nie jest drogi, wiedza nie jest droga. Dla zdecydowanej większości populacji nie ma sensu przeładowywać programu treściami, które rzekomo mają ją uduchowić, bo po prostu tego nie dokonują. Jeżeli zaś chodzi o takie dziedziny jak filozofia, które z definicji mają być poznaniem wolnym i bezinteresownym, to trzeba się pogodzić z tym, że musi to zejść do drugiego lub trzeciego sektora, jak religia.

W każdym razie autor, jako wieloletni wykładowca akademicki i ojciec kilkorga dzieci zna system edukacji od podszewki. Bierze na poważnie zarówno jednostkowe opinie uczestników tego systemu, w którym każdy człowiek spędza przynajmniej 12 lat, jak i bierze na poważnie ustalenia naukowców. Stworzył tu naprawdę kompleksowy i dalekowzroczny obraz tej problematyki i przed skrytykowaniem go polecam zapoznać się z całością tej pracy, by nie popełnić błędu w ocenie.

8/10

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now