Kilka słów o filmie Aquaman | O Filmach Gadam

W dużym skrócie - chciałem wyjść z kina w połowie filmu, a potem żałowałem, że tego nie zrobiłem.

Ech. Głupi ja. Dałem się nabrać. Zobaczyłem plakat, na którym Dolph Lundgren jeździ na koniku wodnym w zbroi płytowej i uznałem, że będą stękać dobrze bawić na tym filmem. Zignorowałem sens i logikę, nie pomyślałem, że właśnie podjąłem decyzję o zobaczeniu kolejnego filmu z superbohaterem, który musi odkryć swoją wyjątkowość i pokonać złego, który jest zły, bo ma złe plany i nie wiem gdzie w tym wszystkim mógłby być dobry film. No naprawdę nie wiem.

Pierwsze pół godziny zalewa nas ekspozycyjna maszyna, bo filmowy świat DC nie ma sensu i nie da się po prostu wejść do fabuły. Dowiadujemy się o tym, jak powstał legendarny Trójząb Posejdona, jak zatonęła Atlantyda, dowiadujemy się, że pod wodą istnieje 7 (chyba) królestw, poznajemy ich wzajemne relacje geopolityczne oraz jak te relacje wpływają na świat nad wodą. Największym ekspozycyjnym tsunami jest pozycja Aquamana w filmowym Świecie. Czy cały Świat wie o jego istnieniu? A może jest legendą, o której słyszeli marynarze, a reszta uznaje za bzdurę? A może on i reszta Atlantydian (nie pisze się tego tak, ale zostawiam) żyje w odosobnieniu i nikt o nich nie wie? Nie wiem, bo film używa wszystkich trzech naraz. Raz informacje o nim pojawiają się mediach, innym razem istnienie Aquamana jest wyśmiewane, a w innej scenie mieszkańcy Atlantydy zdają się być przekonani, że nikt nie wie kim są. DC wrzuciło się w róg wcześniejszymi porażkami, ale nie chce do końca się od nich odciąć, ale trochę jednak chce i dzięki temu kończy z wielkim, brudnym błocie i nie potrafi się z niego wydostać.

Gdy w końcu udaje się wyjść z błota dostajemy rozmokły i zużyty scenariusz z superbohaterem w roli głównej. Są gadki o odpowiedzialności, jest Pani, w której Pan się zakochuje, jest zły Pan, który ma zły plan i chce zniszczyć Świat. Sam fakt, że ktoś ma w sobie taką mieszankę lenistwa, cynizmu, albo zwyczajnego braku umiejętności sprawa, że chcę zalać czymś ciężkim pamięć o tym filmie.

Sceny akcji to fala CGI bez energii i pomysłu. Jedyna udaną sceną jest sekwencja na kutrze rybackim, gdzie James Wan wykorzystuje swoją przeszłość w reżyserii horrorów i daje kilka brzydkich (w dobrym sensie) potworów i w ciekawy sposób gra światłem. Podobał mi się design kostiumu jednego ze złych, wyglądał jak plastikowy bohomaz wyciągnięty ze starych Power Rangersów, a ja szczerze lubię brzydkie i sztuczne kostiumy. Ale podejrzewam, że jestem w mniejszości. I tyle. Spowolnienie czasu jest nadużywane, a gdy ludzi w walce zastępuje się ludźmi z CGI, jest to wyraźnie widoczne. I jeszcze jedno – czy naprawdę tak trudno jest nagrać sceny filmowe w lokacji? Nawet tak normalnie dostępne miejsca jak wybrzeże, czy środek oceanu muszą być nakręcone na zielonym tle. To jest widoczne, tła są niewyraźne i mdłe, postaci wyglądają jakby stały w pustce. I widać to coraz bardziej w kolejnych blockbusterach, bo muszą pojawić się w kinach jak najszybciej, a im więcej można nakręcić w jednym studio, tym więcej czasu oszczędza się na zdjęciach. A resztę można wysłać do obróbki i sprawa załatwiona.

Mam nadzieję, że więcej nie popełnię tego samego błędu. Kiedy pojawi się setny z kolei film superbohaterski i będzie można pomyśleć, że tym razem to będzie coś innego, to ja nie uwierzę w to i dam spokój. Nigdy więcej. Szkoda czasu.

Jak ktoś ma ochotę, może sprawdzić moje IMDB (są tam znajomi?) - Oceny luźne mocno, nie bijcie mnie

A tu mój mały kanał na Youtube

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now