Powrót z emigracji. Przemyślenia cz.2. Kuchnia i Pogoda

3D61C1B8-0C78-49C0-B0BF-4FC95ECF3F7D.jpeg

Zaczniemy od kuchni, kuchni w sensie jedzenia, potraw, dostępnych składników, ich jakości oraz smaku. Ogólnie rzecz biorąc, kuchnia angielska nie należy do czołówki moich ulubionych smaków świata. Ichniejsze słynne Full English Breakfast, czyli ociekające tłuszczem plastry smażonego boczku (albo bekonu jak kto woli), jajka sadzone, fasolka w sosie pomidorowym, paskudna angielska parówka, smażone pomidory i małe placki ziemniaczane zwane tutaj hash browns, nie zachwyca finezją. Jest to bardzo ciężka opcja i jak dla mnie katowanie swojego organizmu od rana czymś takim jest dietetycznym strzałem sobie w stopę, albo nawet i w wątrobę, zatrutym nabojem. Muszę jednak przyznać, że swego czasu nawet mi smakowało to połączenie i co jakiś czas w przypływie uczuć asymilacyjnych takowe niestety jadałem. Teraz już nie jadam prawie nigdy, śniadania tylko lekkie, żadne mięso z rana, no chyba że w jajecznicy jakieś śladowe ilości boczku, albo krewetki, ale to i tak raczej od święta. Mam już swoje lata i metabolizm już nie ten sam co kiedyś także trzeba rozsądnie z tym jadłospisem.

Generalnie jakość takich angielskich produktów jak chleb czy mleko na półkach w supermarketach jest gorsza niż w Polsce. Tutejszy chleb jest porównywalny w teksturze do gąbki, w smaku zresztą też. Nadaje się jedynie do tostowania i nic więcej nie da się z nim zrobić. Tradycyjny chleb na zakwasie można kupić w droższych piekarniach i jest naprawdę dobry z tym że cena już taka dobra nie jest. Jeżeli chodzi natomiast o rybę i frytki to wciąż jestem jej zagorzałym fanem, koniecznie jednak muszę od siebie dodać surówkę z kiszonej kapusty i marchewki, wtedy jest pychotka.
W mojej edukacji żywieniowej bardzo dużą rolę odegrały: film Food Matters, wykłady Bruce’a Liptona, a także książki: Jak żyć długo i zdrowo (Michał Tombak), Dieta warzywno-owocowa (Dr Ewa Dąbrowska) oraz Food Pharmacy (Lia Nertby Aurell, Mia Clase). Zatem staram się jeść przede wszystkim zdrowo, choć wiadomo jak to czasem bywa jak człowiek głodny a fast food kusi zapaszkiem to i się czasami ulegnie, jednak generalnie używam Mcdonalda i jemu podobnych „restauracji” jako szalet miejski, natomiast regularne, częste przyprowadzanie tam małych dzieci na posiłek powinno być conajmniej obłożone dodatkowym podatkiem jak nie klątwą.

Moja ukochana narzeczona jest wegeterianką od 15 lat, ja natomiast bez mięsa funkcjonuje słabo, jednak moja dieta składa się głównie z pokarmów pochodzenia roślinnego a mięso jest tam przeważnie jedynie dodatkiem. Jedną z obaw jakie mamy przed powrotem do Polski na stałe jest trudna dostępność produktów marki Quorn, są to zamienniki mięsa produkowane nie z soi a z połączenia mykoprotein czyli białek znajdujących w grzybach oraz jajek. Są naprawdę bardzo smaczne i odżywcze i zawsze po nich dobrze się czuję, więc jeżeli nic sie nie zmieni przez te 15 miesięcy to będziemy musieli pomyśleć o jakimś sensownym imporcie tychże produktów. Swoją drogą nisza wegetariańskich produktów w Polsce prężnie się rozwija, jednak jest zdecydowanie zdominowana przez produkty sojowe a tych raczej staram się unikać jako że wiele badań wskazuje na ich szkodliwość a i w smaku nie są one jakimś rarytasem, zwłaszcza te ze zmodyfikowanej soi. Kto wie może wypadałoby otworzyć w Polsce sklep z Quornem...

Natomiast moim ulubionym daniem wegetariańskim od lat jest falafel z hummusem, mmm aż mi ślinka cieknie, także zmuszony jestem do przejścia do banalnej rozmowy o pogodzie.

Pogoda na Wyspach Brytyjskich, generalnie rzecz biorąc nie rozpieszcza ich mieszkańców, bez codziennej dawki witaminy D przyjmowanej doustnie można narazić się tutaj na nieciekawe konsekwencje zdrowotne, popaść w marazm i stracić motywację i chęć do życia. Co prawda mieszkańcy południowej częsci wyspy, czyli między innymi tam gdzie leży Londyn, mają troszke lepiej aniżeli rdzenni brytowie z północy, których to karnacja przypomina połączenie mąki pszennej z kością słoniową, jednak doniesienia o częstych deszczach, czyli typowej angielskiej pogodzie raczej nie są przesadzone. W dodatku często jest tak, że budzimy się i jest piękne czyste niebo zapowiadające wspaniały słoneczny dzień tylko po to aby za parę godzin przyszły chmury deszczowe, które to lubią się przeplatać i najczęściej w wiadomościach pogodowych słyszymy tutaj cloudy day with sunny spells and showers, czyli pochmurny dzień z przejaśnieniami oraz opadami, i tak cały czas. Na plus natomiast można zaliczyć temperaturę panującą tutaj w zimie, przeważnie zdecydowanie wyższą niż w naszym kraju kwitnącej lipy. Chociaż ostatnimi czasy też trochę się tu ochłodziło oraz od dwóch lat pojawia się trochę śniegu, gdzie pare lat temu było to nie do pomyślenia bo pamiętam jak kilka lat temu dość porządnie napadało to wielu dorosłych nawet londyńczyków widziało biały puch po raz pierwszy w życiu i nie mogli się nadziwić. Temperatura na termometrze to jedno, ale czasami możemy odczytać na nim i +14 w zimie natomiast odczuwalna temperatura potrafi za sprawą przeszywających nordyckich wiatrów być o wiele wiele niższa i tu zdecydowanie przydaje się kurtka z dobrą membraną przeciwwietrzną. Ostatnim aspektem jaki chciałem poruszyć będzie słynna londyńska mgła, bo coniektórym miłośnikom Sherlocka Holmesa, którzy to jednak nie postawili swojej stopy po drugiej stronie kanału La Manche, mogłoby się wydawać, że jest to dla nas szara, nieprzejrzysta codzienność. Jestem jednak zmuszony zdementować te pogłoski, mgłę mamy tutaj zaledwie kilka dni w roku a i tak tą najgęstszą możemy spotkać jedynie na terenach pozamiejskich zatem widok detektywa z lupą przemierzającego ciasne uliczki Londynu w gęstej mgle powinien zostać jedynie w naszej wyobraźni, ewentualnie w dalekiej przeszłości bo wiadomo kiedyś wszystko mogło być inaczej.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Logo
Center