Oscars so nice, czyli kilka szybkich uwag po rozdaniu 90. edycji

Za nami 90. gala wręczenia Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Poniższe uwagi to oczywiście przegląd daleki od kompletności - skupiam się na tym, co najbardziej mogło rzucić się w oczy.

Od monologu otwierającego zależało w tym roku wiele, wszak od tej formy wymaga się nie tylko wprowadzenia, ale i odniesienia do wydarzeń ostatnich miesięcy. A te związane były przede wszystkim z aferą Harveya Weinsteina. Nazwisko to padło bardzo szybko, Jimmy Kimmel zgrabnie wplótł je we wstęp. Słusznie potraktowano to tylko jako wzmiankę, która nie zdominowała całej gali. Od tego momentu praktycznie sprawa nie wracała i należy uznać to za plus. Kimmel skupiał się na bezpiecznych żartach i zazwyczaj z nimi trafiał. Udanym pomysłem był konkurs na najkrótszą przemowę. Nie obyło się także bez atrakcji gastronomicznych, ostatnimi czasy na Oscarach popularnych.

90th-oscars.jpg

Do interesującego, ugodowego podziału doszło w kategoriach technicznych. Oscary za dźwięk, montaż i montaż dźwięku otrzymała Dunkierka. Wojenne widowisko Nolana dowodzi, jaka potęga tkwi w tych aspektach, jeśli tylko są całkowicie podporządkowane oszałamiającej wizji reżysera. Blade Runner 2049 również zasługiwał na wyróżnienie i ostatecznie otrzymał je za efekty specjalne i zdjęcia. To, w jaki sposób film Villeneuve'a poszukuje nowego języka sci-fi, i to w blockbusterze, imponuje. Cieszy, że zostało to docenione, podobnie jak praca operatorska Rogera Deakinsa.

Oscary aktorskie nie mogły wzbudzać większych emocji. I słusznie - cały kwartet zasługiwał na nagrody. Upragnione wyróżnienie dla Gary'ego Oldmana było oczywistością. Co może zaskakiwać, to jednak fakt, że poza męską rolą drugoplanową i kobiecą pierwszoplanową Trzy billboardy za Ebbing, Missouri nie otrzymały żadnego innego Oscara. Bez wątpienia to największy przegrany gali.

Najważniejsza kategoria była w tym roku obsadzona wyjątkowo mocno. Co najmniej kilka filmów śmiało mogło sięgnąć po statuetkę. Obstawiałem Trzy billboardy.... Film McDonagha to dzieło spełnione, doskonałe. Pokazuje, że czarna komedia jak chyba żaden inny gatunek ujmuje współczesnego człowieka we wszystkich jego wymiarach, bólach i paradoksach. Nagroda powędrowała jednak do Kształtu wody, który... cóż, też jest znakomity.

Łatwo przypisać filmowi del Toro mnóstwo sensów. Sprawdza się na wielu poziomach - jako hołd dla kina, melodramat, thriller z domieszką filmu szpiegowskiego czy też popularny ostatnimi czasy romans paranormalny. Opowiada też o wykluczeniu, którego doświadczają wszyscy pozytywni bohaterowie. Wydaje się, że wybór tego filmu jest niejako podsumowaniem całej gali. Tegoroczna ceremonia była nad wyraz bezpieczna, pozbawiona większych emocji. Profesjonalna, lecz bez iskry spontaniczności. Owszem, mieliśmy do czynienia z manifestami, pochwałą różnorodności, ale nie wybrzmiewały one płomiennie. Pytanie, co dziś mogłoby uchodzić za taką zagrzewającą mowę?

Kształt wody jest pod pewnym względem także bezpiecznym wyborem, ponieważ można go odczytać jako głos w słusznej sprawie. Jest jednak przy tym filmem gatunkowym, z elementami fantastycznymi. Tak więc jednocześnie wpisuje się w narrację emancypacyjną, w pewne pozaartystyczne układy odniesienia, ale i pozostaje wartką, eskapistyczną opowieścią o morskim potworze. Akademia wybrała kompromis, film, który o pewnych kwestiach społecznych nie mówi wprost, który można odebrać po prostu jako świetne fantasy. Jestem w stanie zrozumieć tę decyzję, zwłaszcza po zeszłorocznych kontrowersjach. Jednak cały czas mam przed oczami trzy bilboardy poza główną drogą, którym mocno kibicowałem i wokół których rozgrywała się najbardziej przejmująca opowieść zeszłego roku.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Logo
Center