Skrótowe i chaotyczne wrażenia z finału anime

ok fma.jpg

Ten wpis będzie wyjątkowo chaotyczny. Pierwotnie miało być jeszcze jedno omówienie, a to które teraz czytacie, miało nie obejmować ostatnich 12 odcinków. Jednakże, tak jak pisałem ostatnio na swoim blogu, końcówka FMA była tak dobra, że postanowiłem w niedzielę zignorować pozostałe seriale lub filmy i skupiłem się wyłącznie na skończeniu tego anime. Rozwijając pierwsze zdanie, nie przygotowałem wcześniej punktów, mam też za dużo materiału, więc na pewno coś przeoczę, co pierwotnie chciałem skomentować lub omówię niedostatecznie satysfakcjonująco. Jeśli to było coś ważnego, to dajcie proszę znać, uwzględnię to w kolejnym tekście, który tym razem napiszę z Karolem.

W końcu zrozumiałem słowa ludzi, którzy mówili, że zakończenie i przesłanie całej pierwszej serii w jego kontekście jest mroczniejsze. Czemu uważam je za lepsze? Przede wszystkim dlatego, że bardziej odpowiada naszemu życiu. Naszym światem rządzą bardzo proste mechanizmy i gdybyśmy go chcieli opisać prostymi zdaniami, to dałoby się to zrobić. Albo inaczej - gdybyśmy wszyscy przestrzegali tych zasad, nie kierowałyby nami grzechy, chęć kombinowania w celu poprawy swojej pozycji i stosowalibyśmy się do jednej Prawdy, to tak by było. Niestety, świat jest za często okrutny, niewdzięczny, niesprawiedliwy, każdy startuje z innej pozycji, wychowuje się w innych warunkach, co determinuje w dużej mierze naszą osobowość i drogę do osiągnięcia celu. Tym celem jest nasze subiektywne powodzenie i zadowolenie. Żeby był dobry, to musimy sobie na to ciężko zapracować lub mieć bardzo dużo szczęścia - do ludzi których spotkamy na swojej drodze, doświadczeń jakie nas spotkają, dostępności zasobów, na bazie których zbudujemy satysfakcjonujące nas życie.

fma1.jpg

Oryginalna seria dużo lepiej pokazuje, że nasze wybory czasami prowadzą do ślepej uliczki lub trudno zejść ze ścieżki, którą już obraliśmy. Z drugiej strony, pokazuje też jak wiele zależy od nas samych i że nasze decyzje potrafią mieć niekiedy katastrofalne lub niespodziewanie pozytywne skutki, wbrew naszym zamiarom. Wracając do poprzedniej myśli - być może znacie moje poglądy względem religii wszelkich i krytyczny stosunek do niektórych katolików lub zasad tego wyznania. Mimo mojej niechęci, to im dłużej żyję na świecie, to tym bardziej skłaniam się ku myśli, że katolicyzm jest najbliżej Prawdy. Ale czy to oznacza, że jest to jedyna droga do poznania Prawdy, zaznania szczęścia lub poznania odpowiedzi na pytania, które nas nurtują w związku ze światem lub nami samymi? Nie. Brotherhood stawia na to, że jest jedna prawidłowa droga, może kilka, o ile kultura Xing jest odmienna od tej, którą wyznają obywatele Amestris. Oryginalna seria pokazuje, że metod na osiągnięcie w/w rzeczy jest jeszcze więcej i trudno jest zanegować zasadność tego toku myślenia. Podobnie jest w naszym życiu - nie ma jednej Prawdy, jednej drogi do celu, a metody są przeróżne. Można je niemal dowolnie łączyć, zastosować własną metodologię. Świat daje szeroką gamę dróg do osiągnięcia celu, które są zależne od naszych możliwości, determinacji, szeroko rozumianych mocnych stron oraz nas samych. Niby wszystko jest proste i zrozumiałe, ale przez nasze egoistyczne zachcianki, tendencję do zamykania się w swoich własnych bańkach informacyjnych, nienasycony szeroko rozumiany głód, czasem ignorowanie obiektywnej rzeczywistości, utrudniamy sobie zrozumienie tego. Świat nie daje prostych odpowiedzi i trzeba samemu znaleźć własną drogę mając do wyboru kilkaset z nich. Jest to dla mnie szczególnie widoczne w kontekście świata poza bramą, w którym ludzkość poszła w zupełnie innym kierunku. Poza tym wątki i finały niektórych postaci przypomniały mi o jednym cytacie Alberta Einsteina - "Człowiek może robić, co chce, ale nie może chcieć, co chce.". Mam tu na myśli głównie Tuckera, brata Scara i Lust.

fma2.jpg

Który finał wolę? To zależy, bo obie serie mają fajne i nie fajne rzeczy. Gdybym miał opisać moje wnioski jednym zdaniem, to zacytowałbym mojego kumpla Przemka: "Zakończenie w Brotherhood lepsze, choć bardziej banalne.". Choć pod pewnymi względami Brotherhood wypada lepiej (głównie technicznymi - walki, kreska, muzyka), to jako całokształt preferuję pierwsze FMA. W pierwszej serii nie podobał mi się głównie finał Scara, uważam że jego wątek skończył się słabo. Scena transmutacji ludzi w Kamień Filozoficzny wypadła świetnie, ale poza nią byłem rozczarowany. Walka między Wrathem, a mścicielem Ishvalu wypadła nieporównywalnie lepiej i mocniej niż Mustang vs Pride. Tak samo reszta walk, ale tego się nie czepiam, bo nie tego oczekiwałem od tej serii. O wiele bardziej podoba mi się również to, że dostaliśmy więcej czasu na zakończenie wątków. W starej serii zabrakło co najmniej jednego odcinka, w którym zobaczylibyśmy konsekwencje rozwiązania sprawy z Homunculusami, losy bohaterów i zakulisowych działań wojska. Tak, wiem, że jest film "Conqueror of Shamballa", ale seria powinna stać w całości na swoich własnych nogach. Podoba mi się też morał historii. Tak jak powiedział Przemek, nie jest on tak banalny, tylko bardziej życiowy, pokazujący że mimo chęci, ciężkiej pracy i poświęceń, nie zawsze można dostać satysfakcjonujące zakończenie. Czasem życie kończy się gorzkim smakiem porażki lub połowicznego, niesatysfakcjonującego sukcesu. W przypadku drugiej serii, dostajemy ugrzecznione zakończenie, które bardziej pasuje do OP, "Naruto", czy DBZ, gdzie każdy dostaje to, na co sobie zasłużył. Życie tak niestety nie działa. Na plus dla starej serii zapisuję również głównego wroga - Dante, jej motywacja i relacja z Hohenheimem jest moim zdaniem ciekawsza od Homunculusa zamkniętego w butelce i jego związku z ojcem braci Elric.

fma3.jpg

A teraz zapraszam na to, co napisałem przed obejrzeniem finału.

Z każdym kolejnym odcinkiem, stare FMA podoba mi się coraz bardziej. Nadal uważam, że walki są słabsze, mniej dynamiczne, z gorszą choreografią, kreska też mi się mniej podoba, ale postrzegam to za mało istotne detale. Od walk mam drugą serię lub inne shouneny, tutaj ciekawi mnie przede wszystkim scenariusz. Stopniowo też się przekonuję do tego, że pierwsza seria faktycznie może mieć mroczniejszy przekaz niż Brotherhood. Póki co najlepszym przykładem na to są moim zdaniem Homunculusy, a mówiąc konkretnie - ich geneza i charakter. To drugie tyczy się przede wszystkim Lust i w mniejszym stopniu Wratha.

Może to porównanie trochę na wyrost, ale przy pisaniu tego tekstu skojarzyło mi się to z moimi rozmowami z Karolem na temat książkowego "Wiedźmina" i 3 części gry. Chodzi mi konkretnie o to, że na papierze mają takie same cechy, nie różnią się praktycznie od swojej mangowej wersji, ale zostały przedstawione inaczej. Wrath różni się w sposób znaczący od swojego pierwowzoru, nie tylko ze względu na samą postać, ale i przedstawienie Gniewu. Jednakże w przypadku Lust czuję się jakbym porównywał Geralta z "Wild Hunt" do jego książkowej wersji. Wrath w 1 serii to Gniew wynikający z żalu, przerażenia. Nie wiem, czy w kolejnych odcinkach to się zmieni lub twórcy pokażą coś, co zmieni moją postrzeganie, ale chłopiec wygląda na w gruncie rzeczy dobrą osobę, ale przez swoje doświadczenia nie jest w stanie reagować inaczej niż złością. Podobała mi się również relacja między nim, a braćmi Elric. Nie chodzi mi o to, że blondyni chcą odzyskać rękę Edwarda, tylko o koleżeńską więź. Fajnie się dogadują, są autentycznie zabawne sceny między nimi, wydawało mi się jakby mieli wspólną matkę i wychowywali się za dziecka na jednym podwórku. Już się nie mogę doczekać, aż zobaczę finał tego wątku.

fma4.jpg

Wrath w Brotherhood to czysta destrukcja, gdy Król Bradley nie musi się ograniczać, to dosłownie taranuje wszystko na swej drodze. Dokonuje metodycznego zniszczenia, atakuje ostro i gwałtownie. Chociaż i tutaj jest między nimi podobieństwo - Wrath z 2 serii nie jest w pełni złą postacią i podobnie jak chłopak, ma swoją dobrą połówkę. Obu cechuje również to, że działają tak z niezależnych od siebie przyczyn. Chłopak z powodu swoich doświadczeń, a Bradley z racji pełnionej przez siebie funkcji. W przypadku kusicielki wynika to głównie z fillerowego odcinka, w którym odwiedza jednego z alchemików. Jasne, wcześniej też przejawiała cechy charakterystyczne dla swojego imienia, ale w Brotherhood wyszło to lepiej. Częściej prowokowała swoimi atutami, które momentalnie przykuwają wzrok większości heteroseksualnych mężczyzn. Jej aktorka głosowa również lepiej sprawdziła się w voice-actingu, ale ten odcinek sprawił, że zacząłem na nią inaczej patrzeć. Jak każda femme fatale, rozkochała w sobie mężczyznę i sprawiła swoim urokiem, że tańczył tak, jak sobie tego zażyczyła. Nie polubiłem tej wersji równie mocno, ale niewiele ustępuje swojemu odpowiednikowi z serii Brotherhood.

Co innego w przypadku genezy Homunculusów. Świetnie to ujął Karol - "geneza Homunculusów z 1 serii lepiej pasuje do definicji grzechu niż z Brotherhood". Zanim doszedłem do odcinka, w którym to wyjaśniono, to nie rozumiałem jego słów, ale gdy już go obejrzałem, to nie mogłem się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Powstawanie Homunculusów w stylu Kapitana Ameryki było fajne i lubię ten schemat, ale pomysł scenarzysty anime bardziej pasował do opowieści, jaką stworzyła Arakawa. Jako całokształt wolę wersję fabuły pani Hiromu, ale pierwsza próba adaptacji ma kilka rzeczy, które mogłyby uczynić ten tytuł jeszcze lepszy.

fma5.jpg

Po tym słodzeniu czas trochę ponarzekać. Tak jak dotychczas chwaliłem wątek z Greedem, tak nie spodobał mi się jego finał. Fakt, jest zgodny z tym, co pokazano w mandze i Brotherhood (znowu wracam do porównania z "Wiedźminem"), pozostał esencją grzechu Chciwości do samego końca, ale ostatnia walka nie przemówiła do mnie. Głównie z powodu technicznych aspektów, Greed w swojej super formie wygląda jak chińska podróbka licencjonowanej zabawki. Poza tym, to stało się zbyt szybko i twórcy moim zdaniem pośpiesznie się go pozbyli. Gdyby nieco wydłużyć ten wątek, to mógłby zrobić mocniejsze wrażenie. Jego poświęcenie z drugiej serii o wiele bardziej mnie uderzyło i czułem wówczas autentyczne, niekontrolowane wzruszenie i smutek, którego tutaj mi zabrakło. Aczkolwiek to może tylko ja tak uważam. Co innego wątek Dante. Czuć od niej moc i dostojność, którą dodatkowo podkreśla świetny motyw muzyczny. Szkoda, że tak szybko odpadła z anime, bo bardzo polubiłem jej postać, a jej theme to czysta epickość. Wracając jeszcze na chwilę do Greeda, wątek z jego chimerami i Kimblee bardzo mi się podobał. Czy bardziej niż w Brotherhood? Raczej nie, ale nie ustępuje mu w zauważalny sposób.

Bardzo fajny był również wątek z Archerem i gdybym wcześniej nie obejrzał serii opartej na mandze, to nie uwierzyłbym w to, że to filler. Nawet jego Two-Face'owa wersja jest świetna!

Wybaczcie za chaos, lekką wybiórczość, postaram się lepiej przedstawić moją opinię o obu seriach we wspólnym tekście z Karolem.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now