W końcu, po wielu miesiącach oczekiwań, dostałem swoją kopię Edycji Kolekcjonerskiej jednej z najważniejszych gier mojego dzieciństwa - "Command and Conquer: Tiberian Dawn". "Red Alert" co prawda był o wiele popularniejszy w naszym kraju te 20 lat temu, ale dla mnie zawsze był grą na drugim miejscu. Za bardzo pokochałem terrorystów z Bractwa NOD i Kane'a, by podniecać się konfliktem Aliantów i Sowietów. CE miała przyjść w czasie, gdy na Steama trafiła gra, ale ze względu na COVID-19 wysłali ją po 10 października i trafiła do mnie po 12 dniach. Niezły czas dostawy, spodziewałem się że zajmie to dłużej ze względu na pandemię. Pierwotnie chciałem zakupić sobie najdroższe wydanie, ale po krótkim namyśle stwierdziłem, że to jednak zbyt wysoki wydatek. Niestety, nie zarabiam zbyt dużo, a ta wersja i tak lekko nadwyrężyła mój budżet. No nic, odmówię sobie paru przyjemności do końca tego roku i wyjdę na zero. Na końcu tego omówienia wrzuciłem link, gdzie możecie zobaczyć dokładną zawartość obu wersji.
Jeśli chodzi o zawartość, to prezentuje się ona całkiem nieźle. Kartki z dostępnymi technologiami są dobrej jakości, plakat wygląda jeszcze lepiej. Zauważalnie gorzej prezentuje się plastikowe Tiberium, które sprawia wrażenie, jakby wykonano je małym nakładem finansowym, ale da się przeżyć. W sumie cieszę się, że kupiłem tę tańszą wersję, bo patrząc po tym plastiku, to pewnie metalowy Mamooth Tank jest wykonany tak samo byle jak. Soundtrack na pendrive jest w dwóch formatach - WAV i FLAC. Nie mam teraz czasu, by go dokładnie przesłuchać na swoich słuchawkach kupionych za 200 funtów, a pozostałe sprzęty do grania nie prezentują dostatecznie dobrego poziomu, bym mógł na nich go przesłuchać w godnych warunkach.
No nic, trzeba będzie w końcu napisać recenzje obu gier. Obiecałem sobie, że zabiorę się za nie, gdy przyjdzie do mnie Edycja Kolekcjonerska, więc nie mam już odwrotu.