Unboxing kartelowej czekolady

Produkcja kartelowej czekolady wciąż jeszcze nie jest rozkręcona, choć linia produkcyjna już była testowana w nowym miejscu. Towar jednak rozszedł się w mig. Niniejszy wpis będzie jednak o czekoladzie wyprodukowanej jeszcze w starym KBK.

IMG_5060.jpg

Otóż 9 lutego 2019 roku, gdy jeszcze nic nie wskazywało, że rzeszowski kres Królestwa Bez Kresu jest blisko, wyprodukowałem 2 partie (gorzką i mleczną) 12 minitabliczek czekolady zrobionej z wenezuelskiego ziarna kakaowca. Miały one posłużyć do testów trwałościowych. Pierwszy odbył się 11 lutego, ostatni - 25 kwietnia 2019. O wynikach można przeczytać w osobnym wpisie. Zaznaczyłem w nim, że do wykonania została jeszcze jedna próba. I cóż - nadszedł ten czas.

IMG_5061.jpg

Na pierwszy ogień wziąłem próbkę z czekoladą gorzką. Osad oczywiście znaczny. Do tego kruchość.

IMG_5062.jpg

Czekoladę dało się zjeść (na razie jeszcze żyję). Smak jednak ewidentnie trąci starością. Coś porównywalnego z czekoladowym zającem wielkanocnym, który był dekoracją kilka i pewnego dnia złamało mu się ucho, więc postanawiasz go zjeść... Zjadliwe, ale średnio smaczne.

IMG_5063.jpg

Smak mlecznej czekolady wydał mi się jeszcze gorszy. Gorzka miała jeszcze taki ciekawy posmak. Tu czuć wyłącznie starość. Do tego oczywiście osad i kruchość.

IMG_5064.jpg

A zatem nie stał się żaden czekoladowy cud. Po ponad roku leżakowania czekolada nie smakuje lepiej. Dziwnym nie jest, skoro po prawie 3 miesiącach smakowała średnio. Brak konserwantów robi swoje. Towar najlepiej zjeść w ciągu tygodnia lub dwóch. Jest to czynnik uniemożliwiający masową produkcję. No ale coś za coś...

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now