Tropem Herberta [7]: Francja po raz pierwszy

W 1956 roku następuje przełom. Październik przynosi zmiany polityczne. Kończy się pewien etap. Z więzień zwalniani są AK-owcy. Dla Herberta jest to sygnał, że można wyjść z cienia. Cenzura wciąż oczywiście istnieje, ale wydanie pierwszego tomiku staje się faktem. Rok później udaje się uzyskać stypendium na wyjazd do Francji.

Ten temat zawsze mnie intrygował. Podróże Herberta. Jak to wyglądało? Jak wpłynęło na poetę? Odpowiedzi na te pytania postanowiłem poszukać w listach, które pisał do swoich rodziców i siostry.

Poniżej kilkanaście listów pisanych z Francji podczas pierwszego etapu pobytu w tym kraju. Fragmenty, na które zwróciłem szczególną uwagę pogrubiłem.

Tadeusz pomaga mi jak może, przysłał mi już 30 miękkich, tylko że tutaj dolar stoi fatalnie - najtańszy obiad 1 dol, najtańszy hotel 2 dolary itd. Oczywiście, że zastosuję się do rady Tatusia, żeby dopić kielich do końca i zostać jak najdłużej. Sytuacja moja jest taka: studiuję w Instytucie Katolickim (tzw. kurs letni: język, wykłady z cywilizacji francuskiej bardzo interesujące). Wspaniałomyślnie zwolniono mię z opłat, bez żadnych moich zabiegów (moda na Polaków i sympatia dla Polaków trwa). W zamian za to będę musiał zdawać z końcem lipca egzamin. Roboty mam dużo, ale powrót do stanu studenckiego bardzo mnie cieszy i odmładza. Nawet z tego powodu schudłem parę polskich funtów.

Nauka zajmuje mi bardzo dużo czasu. Pozostały dzielę na muzea i kino. Sezon teatralny skończył się 14 lipca, szanujący się Paryżanie opuszczają swoje miasto, oddają go na pastwę amerykańskich turystów i tłustych Niemców w autokarach.

W sierpniu chciałbym wstąpić na kurs letni Sorbony, zaś we wrześniu nareszcie wypocząć. Zaczęły się upały, około 30C i miasto dyszy jak piec. We wrześniu planuję wycieczkę z plecakiem na południe (Prowansja, wybrzeże Morza Śródziemnego i jeśli uda się pewna szatańska kombinacja - Pireneje). Do Anglii chciałby wyjechać w październiku, listopadzie, to znaczy w okresie, gdy tracę mój uroczy pokoik na 7. piętrze z widokiem na Panteon, w odległości rzutu włócznią od tego brzydkiego pudła.

[7 VII 1958, Paryż, list do rodziców]

Zdałem już egzamin i teraz poruszam się po Francji, wspinam się na wieże katedr i w ogóle żyję jak we śnie. Przedłużyłem swój pobyt na wrzesień i jeśli mi pieniądze wy starczą, pojadę autostopem nad Morze Śródziemne. Jestem zmęczony, ale szczęśliwy, że mogę tyle zobaczyć.

[2 VIII 1958, Chartres, list do rodziców]

Siedzę właśnie na schodach prowadzących do katedry i wzdycham z zachwytu. W każdą sobotę i niedzielę, niezależnie od pogody (która jest zła ponad wszelkie pojęcie), wyjeżdżam z Paryża i studiuję katedry gotyckie, które są najwspanialszą (obok kuchni) rzeczą we Francji.

[8 VIII 1958, Reims, list do rodziców]

Trzy dni temu rozstałem się z Instytutem Katolickim, otrzymawszy duży i zbyteczny dyplom. Tak więc do papierów świadczących o moim "poszukiwaniu prawdy" doszedł jeszcze jeden, tym razem w języku obcym.

Cały lipiec wkuwałem gramatykę i prawie całkiem nie widziałem Paryża, który w lecie jest dość trudny do zniesienia. Pogoda obskurna: albo burze, albo duszny upał, dni słonecznych prawie nie ma. Czasem jestem tak zmęczony nieustannym hukiem motorów, że mam ochotę zamienić wszystkie te uroki na mały pokoik przy Mamie i Tacie w Sopotach. Morze chodzi za mną dniem i nocą, ale myślę, że uda mi się wyjechać dopiero we wrześniu. Chciałbym, odwrotnie niż większość turystów, odwiedzić Bretonię i zawrzeć znajomość z oceanem.

Chodzę obecnie na wykłady kursu letniego Sorbony. Są dość interesujące, a przy tym dwa razy w tygodniu odbywają się wycieczki. Zwiedziłem dotychczas Rouen, Reims, Chartres i moje największe przeżycie francuskie to katedry gotyckie, których ilość jest nieprzebrana, a żadna niepodobna do drugiej. Zamiast poezji studiuję przewodniki i prace na temat architektury gotyckiej.

Kraj jest nieprzebrany w zabytki, a sam Paryż, w którym siedzę już 3 miesiące, jest jak książka, którą znam z okładki i spisu rzeczy. Chciałbym więc tu zostać jeszcze kilka miesięcy, co zależy od pieniędzy. Rozglądam się za jakimś stypendium, ale nie wiem jeszcze, co z tego wyjdzie.

[10 VIII 1958, Paryż, list do rodziców]

Zacząłem wreszcie moje spóźnione wakacje. Dziś rano wylądowałem w Marsylii i spędzam swój pierwszy dzień na Południu. Pogoda cudna i niebo wygląda jak z pocztówki. Jestem zaproszony przez znajomych Francuzów do małego miasteczka w Prowansji. Skąd mam zamiar robić wypady turystyczne, jak tylko trochę wypocznę.

[13 IX 1958, Marsylia, list do rodziców]

Otóż podróżuję po ślicznej Prowansji, która jest jak ogród Pana Boga. Pogoda świetna. Kilka dni popasałem u przyjaciół Francuzów w farmie blisko Manosque. Jutro jadę do Nicei przez Digne - tzn. przez Alpy drogą Napoleona, lecz bez nijakiego zamiaru podboju, napełniony po brzegi słodyczą Południa. Paryż z perspektywy Śródziemnego Morza jest kamienną pustynią.

[17 IX 1958, Manosque, list do rodziców]

Właśnie przed chwilą zrobiłem siusiu pod palmą, po czym wykąpałem się w morzu całkiem jak farbka do bielizny. Wczoraj zwiedziłem Mentonę, skąd widać Włochy, oraz księstwo Monaco. Niestety książę był zajęty i nie mogłem go odwiedzić. Za to odwiedziłem ryby i morskie potwory w Muzeum Oceanografii. Mieszkam w Nicei w schronisku turystycznym. Dziś biorę plecak i Lazurowym Wybrzeżem spływam aż do Marsylii. Jeśli forsa wystarczy, powłóczę się jeszcze trochę po Prowansji.

[21 IX 1958, Nicea, list do rodziców]

obraz.png

Kończę właśnie moje wakacje pod błękitnym niebem Południa w nieustającej pogodzie. Zwiedziłem kilkanaście miast Lazurowego Wybrzeża i Prowansji i teraz z żalem wracam do Paryża. Ostatnie dnie spędzam w Arles i okolicach. Nieprzebrane bogactwo starych kamieni nie daje mi spać po nocach. Na obrazku arena rzymska w Arles, jedna z największych na Południu. Na tejże arenie jutro walka byków, na którą oczywiście pójdę.

[27 IX 1958, Arles, list do rodziców]

Wczoraj wróciłem z mojej wycieczki na Południe opalony, wygłodzony, pełen wrażeń i dość goły. Zmieniłem adres: mieszkam teraz 10, rue Bonaparte - Hôtel de Petits Augustins Paris VI e. Ta sama dzielnica łacińsko-studencka. Dalej od Sorbony, bliżej Akademii Sztuk Pięknych, więc typy bardziej malownicze.

Mam zamiar tu jeszcze jakiś czas zostać, ale z wolna przygotowuję się do wyjazdu do Anglii, gdzie mam nadzieję spędzić czas na prawach gościa, tj. bez codziennych trosk i finansowej akrobatyki.

[5 X 1958, Paryż, list do rodziców]

Zimno, psio zimno w tym Paryżu. W hotelu nie ma pieca, więc się zaziębiłem. Straszny naród Ci Francuzi - wydali Pascala i Pasteura, a pieca nie mogli wymyśleć.

[1-2 XI 1958, Paryż, list do szwagra]

Jeśli zdobędę jakąś forsę, wyjadę z Paryża na święta (może w Alpy). Czekam teraz na pieniądze z Hamburskiego Radia, gdzie miało iść moje słuchowisko. Poza tym Franz Fischer Verlag pisał, że chce mnie tłumaczyć. Żeby jednak dociągnąć do tego czasu, układam antologię współczesnej poezji polskiej (przekłady na francuski). Zainteresowanie literaturą polską jest istotnie duże i niebanalne (choć trochę koniunkturalne).

Ponieważ zaczął się teraz sezon artystyczny: galerie, wystawy, teatry, nagrody literackie, chcę tu jeszcze posiedzieć. Do Anglii pojechałbym z końcem stycznia. Bardzo się na ten wyjazd cieszę, bo po paru miesiącach borykania się, będę miał spokój z życiem codziennym,

Chodzę teraz więcej do teatru niż do kina, ale szczególnie wzruszył mnie ostatnio widziany film Nibelungi (niemy film z roku 1930), na który zaprowadził mnie Tata, kiedy miałem 6 lat. Właściwie cały film pamiętałem dość dokładnie i po seansie ze wzruszenia poszedłem na duże wino i kupiłem dużą torbę heise màronów. Paryż jest miastem, w którym można spotkać na ulicy przeszłość dla nas już niepowrotną.

[7 XI 1958, Paryż, list do rodziców]

Jest teraz godzina 1.30 (rano), siedzę w małej kafejce i piszę ten list. 2 godziny temu skończyłem z Kaprysami Marianny z Gerardem Philippem. Potem skromna kolacyjka. Gazeta i około [godziny] 3 sen. Rano o 9-10 biblioteka. Nic się właściwie nie robi, ale od czasu do czasu człowiek jest bardzo zmęczony i tęskni za ojczyzną, w której wszystko idzie powolutko.

Bardzo zimno robi się teraz w Paryżu i trochę boję się tej zimy. Liczę bardzo na Anglię, jej wełny i rodaków.

Parę słów o mojej dzielnicy. Jest to tradycyjna kwatera artystów i studentów. 2 kroki Akademia Sztuk Pięknych, 4 kroki Saint Germain des Pres, jeden z najstarszych kościołów Paryża.

Właściwie bardzo dobrze się tu czuję. Mam tu już swoje kawiarnie, restauracje (takie studenckie, ale urocze) i moich znajomych - nieznajomych , których spotyka się na ulicy i pozdrawia kordialnie.

Dlaczego tu siedzę, chociaż pod wieloma względami w Polsce byłoby mi lepiej? (Wciąż dostaję zaproszenia na jakieś konkursy radia czy telewizji, wystarczy podpisać umowę, żeby zarobić pieniądze). Teraz właśnie zaczyna się sezon artystyczny, który przegapiłem, przyjeżdżając właściwie w sezonie ogórkowym. Więc trzeba to wykorzystać.

[19 XI 1958, Paryż, list do rodziców]

Zimno nieludzko w tym Paryżu, więc siedzę w małym bistro i małymi łyczkami pociągam czerwońca, który kosztuje taniej niż barszcz, a ogrzewa ho, ho.

Straszne miasto. Wychodzi człowiek rano, wraca o 1, 2-giej w nocy zmęczony, z głową spuchniętą od wrażeń. Czasem robię sobie przerwę i w ogóle nie wychodzę z hotelu. Czytam wtedy dużo.
(...) [o Świętach] Chciałbym wyjechać poza Paryż, najchętniej w Alpy, ale podróż dość dużo kosztuje. Mam jednak zaproszenie do znajomych Francuzów. Zawszeć to ciekawiej niż z Rodakami, którzy się upijają i bełkocą .
W styczniu chciałbym pojechać do Anglii, o ile uda mi się na czas wydrzeć od zimnych Anglików paszport. Mam tam kilku przyjaciół (polskie i ciepłe domy). W moim hotelu zimno i stwierdziłem, że jestem człowiek Południa.

Jutro wyjeżdżam poza Paryż, w którym można patrzeć, chłonąć, ale nie produkować. Zostałem zaproszony do wzięcia udziału w międzynarodowym konkursie radiowym. Nic mądrego nie napiszę, ale mimo wszystko przyjąłem zaproszenie.

[3 XII 1958, Paryż, list do rodziców]

Dziękuję za $ [dolary], ale proszę tego nie robić. Jakoś niezgorzej daję sobie radę. Postanowiłem zostać we Francji, ponieważ obecnie starania wizowe trwają dość długo. (...)

Ostatni miesiąc miałem bardzo ciężki. Pisałem i nic a nic mi nie wychodziło. Zostałem zaproszony do wzięcia udziału w międzynarodowym konkursie na sztukę radiową tw. [tak zwaną] Prix Italia. Napisałem, ale uważam utwór za poroniony. Okresy, w których źle mi idzie, wszystko wokoło wydaje mi się obrzydliwe: Francuzi fałszywi, Sekwana brudna, a Notre Dame - ciężka, absurdalna szafa ustawiona w środku miasta pełnego hałasu i wariatów.

Na szczęście zły okres minął i myślę o świętach jako o sposobności [do] wypoczynku przede wszystkim. Likwiduję hotel (listy proszę przesyłać na adres Danuty Herbert 200, rue St. Jacques Paris Ve).

W czasie świąt chciałbym odbyć wycieczkę szlakiem zamków nad Loarą. Po okresie silnych przymrozków i potem deszczu pogoda (odpukać) ustaliła się i jest słonecznie i ciepło. W południe około 15.00. Ruch przedświąteczny ogromny. Magazyny pełne, zupełna orgia przedmiotów. Zwłaszcza zabawki dla dzieci są niebywałe. Myślałem o Fafce, że oszalałby z radości, gdyby mógł się przejechać pociskiem międzyplanetarnym, bo i takie cuda produkują.

Wszystko to razem jest dość męczące i po okresie interesujących wizyt w teatrach i galeriach - nigdy przed 2-gą nie kładłem się spać - oraz pisania - marzę o prowincji - małych sennych miasteczkach z zamkiem, katedrą i czerwonym winem za bezcen.

A więc miasto tonie w reklamach i przedświątecznym zgiełku. Pod wieżą Eifla ustawiono ogromną jodłę, która ma trzydzieści kilka metrów, specjalnie sprowadzoną ze Szwecji. Na rogach wielkich ulic i na dworcach (na święta z Paryża odejdzie 200 dodatkowych pociągów) stoją śmieszne paniusie z Armii Zbawienia i przeraźliwym biciem w dzwonki starają się wykrzesać z obojętnych Francuzów trochę franków dla biednych. Biedni to przede wszystkiem kloszardzi, którzy śpią na kratach metra (ciepło) lub pod mostami Paryża, gdzie palą ogniska i popijają najtańsze wina czerwone. Nic z nimi nie można zrobić. Że wiecznie podpici, pogodni, bardzo brudni i zupełnie obojętni wobec życia, które ich otacza.

[20 XII 1958, Paryż, list do rodziców]

Kolejny list został napisany już w styczniu 1959 roku i zawiera tylko pozdrowienia. Kolejne Herbert pisał już z Londynu, gdzie przebywał do końca marca. Potem znów wrócił do Francji. Końcem czerwca na ponad miesiąc wyjechał do Włoch. Od sierpnia 1959 do końca kwietnia 1960 przebywał we Francji. Do kraju wraca po 2 latach i jednym miesiącu.

Jaki jednak obraz otrzymujemy z tej pierwszej partii pisanej z Francji? Dość entuzjastyczny. Początkowo, co prawda Herbert sporo pisze o pieniądzach i od "forsy" uzależnia swój dalszy pobyt. I tak oto w lipcu ogłasza, że przedłuża pobyt na wrzesień. Ostatecznie został o wiele dłużej. W późniejszych miesiącach sam zresztą pisze, że powodzi mu się nieźle. Dostaje pieniądze z różnych okazjonalnych prac (prace nad słuchowiskiem i antologią polskiej poezji). Co istotne wykonuje je dla zagranicy, więc płacą jak zagranicą. Może więc sobie pozwolić na podróże. Zresztą zatrzymuje się nie tylko w hotelach (lub raczej: hotelikach), ale również u znajomych, gdzie zapewne przebywa - jak to sam ujął w kontekście wyjazdu do Anglii - "na prawach gościa".

Ogólnie listy te - jeśli oskubie się je z rodzinnych spraw - stają się całkiem ciekawym zapisem wspomnień z podróży.


Poprzednie tropy:

[1]: Listy do Muzy
[2]: Listy do Muzy
[3]: Pułkownik Kaliban
[4]: Wojna
[5]: Wojna
[6]: Komunizm

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Ecency