Nic nie jest proste

W czwartek udało mi się porozmawiać ze znajomym znajomych, który pracuje w placówce zajmującej się edukacją domową. Jest szansa na współpracę, ale na razie dość mglista. Ale i tak jest to jakiś krok do przodu, bo wszystkie moje maile, które wysyłałem pozostały bez odpowiedzi. W najbliższy piątek mamy też spotkanie odnośnie EVS-u w Królestwie Bez Kresu. W końcu udało się je zaaranżować. Tydzień więc kończy się dość optymistycznie.

Mam nadzieję, że w obu przypadkach dojdzie do współpracy, bo zajmowanie się tym samodzielnie wiązałoby się z wieloma komplikacjami i czasem, który trzeba byłoby poświęcić na biurokrację. W przypadku EVS-u musielibyśmy najpierw uzyskać akredytację a potem za każdym razem pisać wnioski. W przypadku edukacji domowej trzeba byłoby założyć szkołę.

Ostatnie dni rozwiały kilka moich wątpliwości dotyczących funkcjonowania edukacji domowej. Pisałem już o subwencjach i tym, że może być to całkiem dobry biznes. W swoich rozważaniach nie brałem jednak faktu, że konieczne jest prowadzenie szkoły stacjonarnej. I o ile edukacja domowa jest opłacalna, o tyle szkoła stacjonarna już zdecydowanie mniej (lub w ogóle). Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: w edukacji domowej uczeń musi przyswoić materiał sam, szkoła odpowiada tylko za przeprowadzenie egzaminów. Cała reszta jest fakultatywna. Szkoły stacjonarne (prywatne) muszą mieć lokal, nauczycieli no a to generuje koszty. Subwencja idąca za uczniem wystarczy na jeden miesiąc zatrudnienia nauczyciela. Nic więc dziwnego, że większość prywatnych szkół jest odpłatna.

Reasumując: gdybyśmy chcieli na własną rękę robić edukację domową w KBK i otrzymywać subwencję, najpierw musielibyśmy założyć szkołę, spełnić wszystkie warunki i zostać wpisanym do ewidencji. A zatem nie jest to wcale najtańsza i najprostsza droga dla NGO. Nie znaczy to jednak, że nie warto nią iść...

Na razie jednak spróbujemy wejść w jakąś współpracę i wspierać edukację domową tym czym i tak już się zajmujemy.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
5 Comments