1. Rozdzia 22

Gerat wstał wcześnie rano, kiedy było jeszcze ciemno. Evina nie było już od ponad dwóch miesięcy i chłopiec przyzwyczaił się już do trybu życia, jaki obrał po wyjeździe starszego brata. Kiedy Evin opuścił Fortess, Gerat zaczął codziennie rano chodzić do lasu na polowanie i by ćwiczyć się w walce. Dokładnie tak samo, jak robił to jego brat.
Mimo, że Gerat nie był jeszcze tak dobry jak Evin, z czego dobrze zdawał sobie sprawę, udawało mu się już nie raz złowić konkretną zwierzynę, a czasem nawet wystarczająco dużo, by podarować coś Malii.
Dzięki codziennym ćwiczeniom i polowaniom, Gerat stawał się coraz lepszy w tym, co robił. Również targowanie z Mossem i Garmanem szło mu coraz lepiej. Kiedy chłopiec nie polował i nie przebywał na targu, pomagał ojcu i Brandowi, najstarszemu bratu, w pracy. Często też pomagał w domu matce, głównie w pracach, w których potrzebna była męska siła. Mimo, że miał zaledwie trzynaście lat, dzięki ćwiczeniom, polowaniom i pracy z ojcem, Gerat nabrał dużo siły i krzepy…
Jak najszybciej wykradł się z domu i zabierając sprzęt do polowania ze starej skrytki Evina, ruszył w stronę lasu. Zamrożony śnieg skrzypiał pod jego butami. Najpierw, tak jak uczył Gerta Evin, chłopak sprawdził wnyki. W trakcie tych czynności nieustannie obserwował teren wokół siebie. Schował ptaki i inne drobne zwierzęta, które złapały się w sidła do torby i zastawił nowe.
W końcu ruszył na konkretne polowanie. Wrócił po swoich śladach w stronę ścieżki, którą przyszedł z miasta. Widział tam nieduże stadko małych sarenek i miał nadzieję, że uda mu się którą upolować… Wyjął strzałę z kołczanu i nałożył ją na cięciwę łuku. Nie naciągnął jednak. Jeśli podejdzie wystarczająco cicho i nie spłoszy swoich ofiar, będzie miał dużo czasu, by spokojnie wycelować i napiąć łuk.
Nie śpieszył się. Matka wstanie najwyżej za półtorej godziny, a na targ sprzedawcy i kupcy zaczną schodzić się dopiero za dwie godziny… Miał więc sporo czasu.
Wreszcie dotarł na miejsce. Sarenki, mimo, że przemieściły się dalej, nie odeszły zbyt daleko. Zwierzęta grzebały racicami w śniegu, szukając pożywienia. Gerat uśmiechnął się do siebie lekko. Ofiary były całkowicie odsłonięte. Chłopiec znalazł się w idealnym miejscu, by oddać perfekcyjny strzał. Nie mógł spudłować…
Uniósł ręce napinając łuk. W tym samym czasie ocenił odległość i ustalił tor lotu pocisku. Już miał wystrzelić, gdy nagle kątem oka dostrzegł gwałtowny ruch i usłyszał głośny ryk. Skupione w jednym miejscu sarenki, rozpierzchły się na wszystkie strony lasu.
Sparaliżowany strachem Gerat stał w miejscu i nie miał odwagi się ruszyć. Mimo, że jeszcze nigdy w życiu nie miał do czynienia ze śnieżnymi tygrysami, wiedział, że to właśnie jeden nich uprzedził go w ataku na bezbronne ofiary. Gerat obserwował teraz, jak potężny śnieżak zacisnął masywne szczęki na szyi jednej z sarenek i ciągnie ja w głąb lasu, znacząc swoją drogę krwią.
Przez kilka krótkich chwil w głowie Gerata gościł pomysł, by strzelić do tygrysa, jednak po chwili zrezygnował z niego. Dobrze pamiętał, co na ten temat mówił Evin. Poza tym, ledwo uszedł z życiem. Gdyby nie sarenki, to zapewne on sam byłby teraz śniadaniem śnieżaka.
Kiedy chłopiec upewnił się, że jest już bezpieczny, ruszył w stronę domu. Nie śpieszył się jednak. Nie był specjalnie zadowolony z tego, co miał w myśliwskiej torbie. Tylko kilka drobnych zwierzątek…
Z krzyków dochodzących od strony miasta zdał sobie sprawę dopiero, kiedy wyczuł w powietrzu zapach dymu i zobaczył ciemne obłoki nad bezlistnymi gałęziami drze lasu. Gerat od razu domyślił się, że stało się coś bardzo złego. Puścił się biegiem ścieżką w stronę miasta. Teraz już wyraźnie czuł swąd palonego drewna i słomy. Odróżniał także inny, dziwny i dużo gorszy zapach, ale nie potrafił określić jego źródła…
Nagle poczuł jak ktoś łapie go za ramię i gwałtownie zatrzymuje. Obejrzał się za siebie. Jego oczom ukazała się blada z przerażenia i mokra od łez twarz jego starszej siostry.
— Sheila! — zawołał. — Co ty tu robisz?
— Nie krzycz! Ktoś nas usłyszy! — wyszeptała łamiącym się głosem. Chwyciła brata za rękę i poprowadziła w głąb lasu. Chłopiec spostrzegł, że ukryte tam były dwie jego młodsze siostry.
— Sheila? Co sie dzieje? — zapytał. — Skąd ten dym?
— Nie wiem — wyszeptała na próżno ocierając łzy. — Obudziłam się, kiedy usłyszałam hałas pod domem. Miałam takie dziwne wrzenie, że nie zwiastuje to nic dobrego. Obudziłam Mell i Daphne, założyłam im ciepłe ubrania i kazałam wyjść tylnymi drzwiami…
Gerat przez dłuższą chwilę patrzył w napięciu na siostrę czekając na ciąg dalszy, jednak Sheila już nic nie powiedziała wstrząsana szlochem.
— A co z rodzicami? Z Brandem? Co z…? — Nie dokończył widząc, że Sheila kręci głową.
— Nie wiem, co z nimi. — Z oczu dziewczyny znów popłynęły łzy. — Chciałam wrócić, kiedy ukryłam dziewczynki, ale wokół domu kręciło się mnóstwo Oświeconych. Bałam się… — przyznała.
Gerat pokręcił głową.
— W porządku. Zaczekaj tu z Mell i Daphne, a ja pójdę do miasta i spróbuję dowiedzieć się, co się stało…
Sheila gwałtownie pokręciła głową.
— Nie! A co jeśli cię złapią? — zapytała.
— Nie złapią. — Gerat uśmiechnął się pocieszająco do siostry. — Ale… w razie czego, jeśli za dwie godziny nie wrócę, idźcie na południe. Niedaleko stąd jest karczma. Ukryjecie się tam. A potem ruszycie dalej do Pustyni. Dobrze? — Popatrzył pytająco na starszą siostrę. Sheila nic nie powiedziała tylko patrzyła z przerażeniem na młodszego brata.
— Sheila! — zawołał Gerat.
Dziewczyna po chwili pokiwała głową.
— Dobrze. Za dwie godziny. — powtórzyła.
Gerat uśmiechnął się do niej i ruszył drogą w stronę miasta. Szedł uważnie obserwując teren wokół siebie. Pamiętał, co powiedziała wcześniej Sheila o Oświeconych. Że panoszyło się ich mnóstwo koło ich domu, a przecież mieszkali na obrzeżach Inmaru. Musiał wiec być ostrożny. Przez biały śnieg łatwo mógł przeoczyć wyznawców religii, którzy cali ubrani byli w białe szaty, które przez swój kolor stanowiły świetny kamuflaż w tej śnieżnej krainie.
Wiedział już, co było źródłem dymu… To płonął jego dom! Im bliżej był miasta, tym lepiej widział i słyszał, co sie dzieje. Gerat naciągnął bandanę na twarz i ruszy pewnym krokiem przed siebie. Wiedział, że jeśli będzie się czaił i bawił w podchody, jedyne, co mu to da, to to, że ściągnie na siebie niepotrzebną uwagę, a jeśli będzie zachowywał się swobodnie i tak, jakby cała katastrofa go nie dotyczyła, nikt nie zwróci na niego większej uwagi, niż na każdego innego mieszkańca Fortess.
Serce biło chłopcu jak oszalałe. Gerat miał wręcz wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Starał się jednak zachowywać spokojnie. Idąc przez tłum ludzi zebranych wokół płonących zgliszcz, widział ich przerażone, blade oblicza, zapuchnięte od płaczu twarze kobiet, sąsiadów i innych znajomych jego rodziców.
Zatrzymał się przy mężczyźnie, którego trochę znał z widzenia i zapytał:
— Co tu się stało? — Miał nadzieje, że nie było słychać w jego głosie tego żałosnego drżenia, które ze wszystkich sił próbował powstrzymać. Mężczyzna popatrzył na Gerata i westchnął ze smutkiem.
— Biedna rodzina. Pożar wybuchł niewiadomo kiedy i jak… Gdy przybyliśmy na ratunek, niewiele udało nam się pomóc. Ogień już tak się rozprzestrzenił, że nie byliśmy w stanie go ugasić…
— A co z mieszkańcami? — dopytywał się Gerat.
Mężczyzna pokręcił głową.
— Nie wiem. Nikt jeszcze nie wszedł do środka, by sprawdzić. Miejmy nadzieje, że tej nocy nikogo nie było w środku, albo, że udało im się jakoś uciec w las.— nieznajomy znów westchnął. — Nikomu nie życzyłbym takiej śmierci. Nawet największym wrogom…
Gerat zacisnął mocno pięści i zamrugał, żeby powstrzymać łzy. Starszy mężczyzna zerknął na niego.
— Znałeś tych ludzi?— zapytał.
Chłopiec szybko pokręcił głową.
— Nie.— powiedział. — Może z widzenia. Inmar to przecież małe miasto. Wszyscy się tu kojarzą. Nie wiem, kto tu mieszkał, ale tak jak powiedziałem, może znałem ich z widzenia.
Mężczyzna pokiwał głową.
— Tak jak ja…
Gerat jeszcze przez kilka chwil stał i patrzył na poczerniałe deski przybudówki, w której tak często bawił się z młodszymi siostrami. Potem w końcu odwrócił się i ruszył z powrotem do lasu, gdzie ukrywała się Sheila, Mell i Daphne.
Wiedział, że nie może przewidywać samych najgorszych opcji. Rodzicom na pewno udało się uciec. Brandowi i jego rodzinie też, tylko po prostu ukrywają się gdzieś indziej. Na pewno nie zginęli w płomieniach! Nie mogli zginąć! Przecież muszą żyć! Co stałoby się z nim, Sheilą i dziewczynkami, gdyby zostali sami? Co się z nimi stanie?
Gerat zacisnął pięści. Cokolwiek stało się z resztą rodziny, on musi zaopiekować się siostrami. Właśnie tego oczekiwaliby jego rodzice w podobnej sytuacji.
— I co? — zapytała Sheila, kiedy chłopiec wreszcie dotarł do miejsca, gdzie ona i młodsze siostry ukrywały się.
Gerat wzruszył ramionami.
— Nikt nie wie, co się stało z pozostałymi… Większość nawet nie wie, że to my tam mieszkaliśmy…
Na chwilę zapadło milczenie. Potem Gerat zadecydował:
— Chodźcie. Dalej na południe, przy głównym trakcie jest karczma. Do wieczora powinniśmy do niej dotrzeć. Tam przez jakiś czas będziemy bezpieczni i przynajmniej będziemy mieć dach nad głową.
— Dobrze. — Sheila zgodziła się. Chwyciła siostry za rączki i wszyscy razem we czwórkę ruszyli w stronę głównego traktu prowadzącego z Inmaru. Przez jakiś czas szli w milczeniu. Gerat wciąż myślał o tym, co wydarzyło sie tego ranka.
— Sheila, mówiłaś, że jak sie obudziłaś, słyszałaś hałas koło domu? — zapytał chłopak w pewnej chwili.
Dziewczyna pokiwała głową.
— Tak. Tak jakby ktoś krążył wokół domu, słyszałam też jakieś głosy... Gerat, czy ty myślisz, że... — Nie dokończyła, bo chłopiec pokiwał głową.
— Tak. Myślę, że ktoś podłożył pod dom ogień. Tylko, kto i dlaczego miałby to... — urwał nagle i zatrzymał sie gwałtownie w miejscu. Sheila i młodsze siostry popatrzyły na niego lekko zaskoczone.
W umyśle Gerata właśnie pojawiło sie rozwiązanie zagadki. Chłopiec przypomniał sobie, jak jego starszy brat, Evin opowiadał mu nie raz o Brannie, o ich stosunkach i pojedynku, jaki mieli odbyć, przed odejsciem Evina... Czy Brann rzeczywiście byłby zdolny do czegoś takiego? Tylko dlatego, że Evin był lepszym wojownikiem?
— Gerat? — Sheila popatrzyła pytająco na młodszego brata. — Co się stało?
Chłopiec pokręcił głową i dał siostrom znak, by ruszyły dalej.
— Musimy się pośpieszyć — powiedział. Znów jednak zatrzymał się, nasłuchując. Od strony miasta dochodziły do jego uszu dźwięki tętentu kopyt. Jeźdźców nie było jednak jeszcze widać. Gerat wolał nie ryzykować.
— Do lasu! — zawołał do sióstr. — Ukryjcie się w lesie!
Sheila popatrzyła na młodszego brata nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— No dalej! Ktoś nadjeżdża! — wołał Gerat. Podbiegł do siostry i chwytając za rękę pociągnął za sobą w stronę gęstwiny i cała czwórka ukryła się wśród splątanych gałązek.
— Nic nie mówcie! — polecił. — Musimy być jak najciszej! — Sheila, Mell i Daphne pokiwały głowami. Wkrótce na drodze pojawiło się czterech jeźdźców, na których czele jechał Brann. Jego towarzyszami byli Oświeceni. Jeźdźcy zatrzymali się na środku szlaku rozglądając się na wszystkie strony. „A wiec jednak miałem rację.” — pomyślał Gerat. — „To wszystko sprawka Branna… Pewnie już odkryli, że mnie i moich sióstr nie było w domu, kiedy spłonął. Pewnie nas szukają…”
— Nie ruszajcie się — mruknął chłopiec do ukrytych obok niego sióstr. — Nie zauważą nas.
Jeźdźcy jeszcze przez kilka krótkich chwil stali na środku drogi, kiedy wreszcie Brann zawołał:
— Wracamy! Nikt nie uciekł, a nawet jeśli, to widocznie nie w tym kierunku.
Konni ruszyli w stronę powrotną do Inmaru. Kiedy Gerat upewnił się, że są bezpieczni, wyprowadził siostry z ukrycia. Popatrzył w miejsce, gdzie zniknęli jeźdźcy.
— Musimy się pośpieszyć. Na razie będziemy mieć spokój, ale na pewno jeszcze tu wrócą. Chodźcie. — Chwycił Mell za rękę i ruszyli drogą na południe. Sheila i Daphne poszły w ślad za nimi.

r 24.jpg

stem1305112020.jpg

SOUNDTRACK

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now