Herbata, truskawki, błoto i błotko - czyli trekking w Cameron Highlands, Malezja #4

Po miejskiej i tej prawdziwej dżungli, a także po rajskiej wyspie, czas znowu zmienić otoczenie. Tym razem nieco wyżej, gdzie słońce rzadko pokazuje swoje oblicze. Gdzie zarówno temperatura jak i ilość opadów skutecznie może odstraszyć leżakowiczów, ale nie nas! Noł, noł, noł! Dziś zapraszam Was na szlak i filiżankę herbaty do Cameron Highlands, gdzie znajdują się ogromne plantacje tejże rośliny.

Cameron Highlands zostało nazwane na cześć Williama Camerona, brytyjskiego odkrywcy i geologa, który został powołany przez ówczesny rząd kolonialny do sporządzenia mapy obszaru granicznego Pahang-Perak w 1885 roku. Tak naprawdę Cameron Highlands jest dystryktem malezyjskim, do którego zaliczają się 3 małe miejscowości, tudzież subdystrykty: Ringlet, Tanah Rata i Ulu Telom. My zawitałyśmy do Tanah Rata :)

IMG-20180929-WA0037-01.jpeg

Jak dotrzeć z Taman Negara do Cameron Highlands?

Podróżując naziemnymi środkami transportu, muszę przyznać, że Malezja do małych krajów nie należy. Z Kuala Tahan wsiadłyśmy do kolejnego minivana by ruszyć bezpośrednio do Cameron Highlands. Koszt takiej przyjemności - 75 ringgitów. Niby nie jest to mało, ale jeśli komuś zależy na czasie, to jest to w sumie najszybsza opcja. Jeśli chcielibyście jechać na własną rękę, to trzeba będzie się uzbroić w cierpliwość i jasność umysłu - przed Wami kilka przesiadek po drodze :) Nie chcę zniechęcać, absolutnie. Tak jak mówię, jeśli byłoby trochę więcej czasu, to i my byśmy z chęcią się pomotały po Malezji, a co!

Pomimo tego, że był to bezpośredni minivan i pomimo faktu, iż kierowca nie opierniczał się podczas podróży, to niestety ta podróż też trwała dobrych parę godzin. Wynika to z faktu, że no droga była dość okrężna, ale to jedyna droga jaką można się dostać do Cameron Highlands. No cóż, jak mus, to mus ;)

Tanah Rata i pierwszy (nie)udany trekking

Tak czy siak, bez większych problemów udało nam się dotrzeć na miejsce. W naszym hostelu poznałyśmy bardzo sympatyczną Niemkę, która szukała ludzi do krótkiego trekkingu, lekka, półtoragodzinna trasa numer 4. Przy okazji - miłośnicy trekkingu znajdą coś dla siebie - i to nie mało, bo aż 14 tras :) Tutaj znajdziecie więcej info o trasach plus mapka:
http://www.cameronhighlandsinfo.com/jungle_trekking/

Ale wracając do trasy #4 - nie zastanawiając się długo oczywiście ruszyłyśmy z nią. W końcu trzeba rozruszać trochę zastane kości, czyż nie? =]
Dziarskim krokiem ruszyłyśmy przed siebie i… nie znalazłyśmy początku naszej trasy hahahahha ;) Troszeczkę się zamotałyśmy i w międzyczasie zaczął padać deszcz. Jako że no cóż, przecież porządnych butów trekkingowych nie będziemy zabierać ze sobą (bo i po co?!), na porządne kurtki przeciwdeszczowe też nie było miejsca w bagażu, to stwierdziłyśmy, że przeczekamy, może ten deszcz szybko przejdzie. Szybko jedynie do nas dotarło, że nici z naszego wypadu ;) Zatem poszłyśmy rozgrzać się do jednej z tamtejszych kawiarni.

P_20180929_095614-01.jpeg

Mossy Forest

Trasa 10/6

Pierwszy dzień stanowczo nie może być zaliczony do dni trekkingowych, ale z bojowym nastawieniem wyruszyłyśmy nazajutrz PRAWIE skoro świt ;) Tym razem było nas dwa razy więcej, bo aż w 6 babeczek ruszyłyśmy zdobyć inną trasę. A w zasadzie półtorej.
Warunki nie były złe - nie padało, ale czuć było wilgoć na drodze od samego początku. Przed zagłębieniem się w las, trzeba było pokonać „plac” budowy, gdzie podłoże było średnio przyczepne. W sumie, to było grząskie jak cholera i na dzień dobry błotko wciągnęło mojego buta ;) Nie tylko ja się tak urządziłam, ale nie ma co się poddawać na samym początku - jakoś udało się odzyskać buta i ruszyć dalej. Co więcej, przybłąkały się do nas 2 bezpańskie psy, które, jak się później okazało, były naszymi przewodnikami na trasie. Do samego końca i jeszcze dłużej ;)

IMG-20180928-WA0020-01.jpeg

Czy ta trasa była trudna? Trochę tak, trzeba było trochę się wspinać na pewnych odcinkach, a później uważać na śliskie, strome i grząskie podłoże podczas zejść. Po około 2 godzinach „spaceru” dotarłyśmy do betonowej drogi i małej wioski, gdzie zaraz ujrzałyśmy ogromne pola herbaty. Zresztą, zobaczcie sami:

P_20180928_114654~2.jpg

Widok niesamowity, z daleka przypominało mi to malezyjską wersję Sa Pa w Wietnamie (o tym możecie przeczytać tutaj:
https://steemit.com/wietnam/@lynxialicious/mistyczny-polnocny-wietnam-sa-pa-i-okolice).
Wiadomo - tutaj zamiast pól ryżu mamy herbatę, ale ogólnie aura tajemniczości i mistycyzm bije z obydwóch tych miejsc.

P_20180929_111442~2.jpg

Tea time!

Skoro już mowa o herbacie i kilkugodzinnym trekkingu, to niedaleko nas znajdowała się herbaciarnia, gdzie na pięknym tarasie widokowym można było usiąść, zjeść coś, oczywiście napić się herbaty - czyli nieco podładować baterie przed dalszą drogą. Miałyśmy mega dobry czas, bo dopiero tam deszcz zaczął lekko padać. Z powrotem do miasta miałyśmy ok. godziny lub półtorej marszu. Szczerze, już trochę byłyśmy zmęczone i zaczęłyśmy łapać autostop ;) Wprawdzie rzadko kiedy zdarza się żeby ktoś zabrał 6 brudnych i spoconych lasek z „ulicy”, ale nie miałyśmy nic do stracenia ;) Może tylko stopień przemoczenia :P

P_20180928_123826-01.jpeg

Oczywiście nasze pieski - przewodniki nie odstępowały nas na krok, więc w sumie nasz korowód liczył 8 „osób”. I zgadnijcie co… TAK! Udało nam się złapać transport - pewien baaardzo miły Malezyjczyk wziął nas „na pakę”. Nawet nie miał problemu z zabraniem piesków, tylko że niestety jeden z nich nie chciał jechać z nami. Także w nieco okrojonym składzie ruszyliśmy na pełnej petardzie z powrotem do miasta. I całe szczęście, bo deszcz zaczął dąć coraz bardziej.

Trasa #4 podejście numer 2

Głodne jak nie wiem co, poszłyśmy na szamkę - co jak co, ale ubytek kalorii trzeba systematycznie uzupełniać ;) W międzyczasie deszczyk przestał padać, więc zdecydowałyśmy się na podejście numer dwa do naszej pierwszej trasy #4. W nieco okrojonym składzie ruszyłyśmy nad wodospad Parit i dalej w las. Była to bardzo przyjemna trasa, choć deszcz sprawił, że była również niewielkim wyzwaniem. A oto jak wyglądał początek trasy:

P_20180928_153758~2.jpg

I wodospad:

P_20180928_153701-01.jpeg

Mechaty las, liście herbaty (znowu?) i truskawki

Zmęczone, ale mega zadowolone i dumne z siebie wróciłyśmy na zasłużony odpoczynek. Nazajutrz, przed wyjazdem do kolejnego miejsca na naszej malezyjskiej trasie, wykupiłyśmy kilkugodzinną wycieczkę. Obejmowała ona następujące atrakcje:

  • Gunung Brinchang - wzgórze na wysokości 6,666 stóp n.p.m.
  • trekking po Mossy Forest - raczej króciutki spacerek po "mechatym" lesie tropikalnym
  • wizyta w fabryce herbaty i na plantacji
  • farma truskawek oraz
  • farma motyli i insektów - ta była dodatkowo płatna 7 MYR.

Taka przyjemność to wydatek ok. 45 MYR (jak się potargujecie:P). Polecam pochodzić po głównej ulicy miasta, gdzie dostaniecie nieco niższe ceny niż np. w hostelu.

Tak szczerze mówiąc, to ta wycieczka aż takiego szału nie zrobiła. Owszem Mossy Forest jest super i polecam wybrać się tam, ale tak naprawdę ten trekking trwał może z 15 minut. I nie nazwałabym tego trekkingiem.

P_20180929_095631~2-01.jpeg

Jako że to był las tropikalny, znajdujący się wyżej niż dżungla, to punkt widokowy owszem był fajny, ale no niewiele było widać :P Przy okazji w lesie tropikalnym nie znajdziecie komarów, bo dla nich jest za zimno i za wysoko tutaj ;)

P_20180929_100149~2-01.jpeg

Z kolei jeśli chodzi o farmę truskawek, to po pierwsze truskawki nie są czymś, co naturalnie występuje w tych okolicach. Malezyjczycy sprowadzają nasiona z zagranicy i sieją je u siebie. Ba! Nawet plantacje truskawek nie wyglądają jak u nas - truskawki hodowane są w małych doniczkach w kilku rzędach pionowo, aby łatwiej było zbierać plony ;) Sprytne, co nie? Ale jeśli chodzi o sam smak truskawek, to nie odstępuje on nic a nic temu, który znamy z Polski :P


P_20180929_121547-01.jpeg

Plantacje herbaty - jak już tam jesteśmy to warto iść zobaczyć jak wygląda proces obróbki tego napoju. Również tutaj znajduje się kawiarnia - zdecydowanie większa niż ta, w której byłyśmy wcześniej. I zdecydowanie więcej turystów, chyba bardziej "fancy" miejscówka.

IMG-20180929-WA0028~2-01.jpeg

Nie zdecydowałyśmy się na wizytę na farmie motyli i innego robactwa, bo po pierwsze przeczytałyśmy, że jest to mocno przereklamowane miejsce, a po drugie nie zaliczamy się do pasjonatek robactwa ;)

P_20180929_103423-01.jpeg

Po tej kilkugodzinnej wycieczce, którą tak naprawdę można było zrobić w krótszym czasie, zabrałyśmy swoje rzeczy i udałyśmy się na dworzec autobusowy by ruszyć do George Town na wyspie Penang. Mistyczne Cameron Highlands czas było zostawić za nami. Pomimo chłodnego przyjęcia i klimatu, zdecydowanie ciepłe wspomnienia pozostaną w naszej pamięci :) Aaa no i nasze pieski - te spotkałyśmy systematycznie na mieście do końca naszego pobytu :) Także trzymajcie się ciepło i do następnego!

Czołem!

Karola

P.S. Poniżej tak na zakończenie krótka lista tego, co warto ze sobą wziąć do Cameron Highlands i o czym warto pamiętać:

  1. Lekka przeciwdeszczowa kurtka
  2. buty jeśli nie trekkingowe, to przynajmniej wyższe przy kostkach
  3. maps me - totalny must have - super aplikacja, gdzie włączamy GPS nie mając internetu, a i tak mamy mapę i dokładnie określony punkt gdzie się aktualnie znajdujemy
  4. woda, woda, woda!
  5. pogoda w Cameron Highlands raczej jest kapryśna - jeśli z rana nie pada, to szybko ruszajcie w drogę, bo już koło południa może zacząć mżyć. I po południu tak samo - ok. godziny 16-17 deszcze powrócą :)

P.S. 2. Jeszcze jedna uwaga - w poprzednim wpisie zamieściłam cennik wycieczek z Kuala Lumpur. Nie zamieściłam go całego, dlatego poniżej kolejna porcja super cen dla porównania, co bardziej się opłaca:

P_20181018_103314_1.jpg

Jak widzicie w KL chłopaki liczą sobie uwaga 350 MYR za jednodniową wycieczkę, bez biletów wstępu i posiłków. Szybka matematyka potwierdza zdzierstwo cwaniaków ze stolicy ;) Owszem, ruszałyśmy z Kuala Tahan, przyjmijmy więc, że transport z KL wynosi tyle samo - 75 MYR, wycieczki - to w zasadzie wszystko z kilkugodzinnej wyprawy - 45 MYR, ale bez Mossy Forest, więc uważam, że słabiej. No i bez trekkingów po okolicy. Także, no cóż, raczej średnio opłacalna opcja - polecam trochę pogłówkować i samemu sobie organizować wycieczki - większa frajda, więcej kasy dla Was na inne atrakcje. I oczywiście satysfakcja gwarantowana ;)

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now