"Anna" Luca Bessona - czy to czasem nie "Nikita" na sterydach?

Luc Besson przez ostatnie lata skupia się coraz bardziej na opowieściach z pogranicza superbohaterskiego kina. I to z różnym skutkiem. Niestety. „Lucy” czy też „Valerian i Miasto Tysiąca Planet” zostały przyjęte z pewną rezerwą, a druga pozycja była katastrofą finansową.
I pytanie zasadnicze, gdzie podział się styl reżysera „Leona Zawodowca” czy też „Wielkiego błękitu”. Może to jakieś zafascynowanie złymi emocjami? Niewiadomo. Ale reżyser chyba sam to poczuł, gdyż dość przewrotnie wrócił do korzeni.

Po lekturze filmu „Anna” można odnieść wrażenie, że przecież gdzieś to już widziałem, gdzieś to już oglądałem. Czyli zaglądając w przeszłość reżysera zauważymy „Nikitę”. A „Anna” to właśnie „Nikita” na sterydach. Tu wszystko jest szybsze, większe i lepiej dopracowane. Ale kobieta robi dokładnie to samo, co tam. Czyści świat z szumowin. I to bardzo efektownie.
Sam film ogląda się zaskakująco dobrze. Nie ma dłużyzn, montaż jest nieliniowy. Bohaterka jest ciekawa, ale zdecydowanie bardziej komiksowa niż Nikita. Dodajmy do tego efektowne sceny walki i przesłanie – bagno zawsze jest bagnem. Tylko zdecyduj w którym się znajdujesz i mamy dwie dobre godziny.
Choć chciałbym obejrzeć Bessona na innej planecie, na przykład „Wielkiego Błękitu”.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
1 Comment
Ecency