Ciepły oddech towarzyszący nieznanemu

DSC_1030.jpg

IMG_20210824_184204.jpg

240798161_1735342389985042_6669195351927264170_n.jpg

IMG_20210824_191443.jpg

IMG_20210824_195555.jpg

Ostatnie dwa tygodnie to czas novum na nieomal każdym poziomie: pierwsze przegadane dwanaście godzin z (pozoru) nieznajomą, które zrodziły pierwszą samodzielną, spontaniczną, nocną jazdę na wybrzeże, przez strugi deszczu, rozpadającą się fabią, na resztkach oleju (czas przejazdu: osiem godzin bez kwadransa, prędkość maksymalna: 160 km/h; serdecznie odradzam poruszanie się po bursztynówce, roboty na odcinku ponad stu kilometrów, klaustrofobicznie wydzielone dwa pasy z jednego, ograniczenie do 70 km/h), przy królewskiej straży pierwszych kilkunastu odtworzeń Ciepłego oddechu. Stałam się pierwszoligowym, albo precyzyjniej, klamrowym, miłośnikiem tego albumu, a to dlatego, że przepadam zwłaszcza za pierwszymi dwoma i czterema ostatnimi ścieżkami. Polecam wszystkim, szczególnie tym nieposiądającym trzeciej ręki do obsługi odtwarzacza - w długie trasy, i nie tylko. Jak widać, nie nuży a wzmacnia - wróciłam na krakowskie salony, żyję, żadnej półświadomej drzemki po drodze nie zaliczyłam, mimo, że na południe tłukłam się dwanaście godzin (wypadki, brodzenie w toruńskim, rzęsistym deszczu).

Całe to zamieszanie, mój przelotny pobyt w Jastarni, zamknęło się w dwóch dniach. Było tak warto. Po pierwsze, zdjęcia (tutaj, póki co, spróbujcie uwierzyć na słowo). Rzuciłyśmy się w plener zaraz po moim przyjeździe, o 6.30, z przerwą wyłącznie na siku. Tak wymięte, pobiegłyśmy na plażę. Przestało kropić, jest światło, są fale, i, niestety, ludzie. Ale nic to, jedwabie fruwają, wiatr dmie, włosy plączą się. Jest absolutnie cudownie i przenikliwie zimno, skąpe szesnaście stopni. Po godzinie zęby szczękają bezwiednie, gęsia skórka nie daje się wyprosić, kończymy. Nie wykorzystałyśmy wszystkich szmat, a więc wspomniane, suchawe jedwabie spijają z nas wodę, bo przecież ani ręcznika, ani szlafroka, na co to takim wodnicom jak my. Opatulone w co bądź, w turbanach ze spódnic i chust, nadal drżące, udajemy się na zdrętwiałych nogach do najbliższej i, jak się okazuje, najlepszej piekarni - Kąkol na Bałtyckiej (zaraz przy wejściu na plażę) - aby ją przejąć. Obyło się bez zamachu, wybrałyśmy pokojową ścieżkę bankructwa, znowu słusznie. Potem już tylko obżarstwo, sen, port, kurtyna.

P.S. Wydrę na wydmie złapała Lea.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
1 Comment
Ecency