Dzisiejszy dzień pełen wrażeń w moim ukochanym mieście zakończyłam niespodziewanie powtórką z poezji.
Razem ze mną na stacji Kraków Główny wsiadła grupa (na oko) licealistów, czyli taki przedział wiekowy, do którego mi ciut blisko, ale za nic w świecie nie umiałabym się z nimi dogadać. Podróż mijała spokojnie, od czytania książki oderwało mnie dopiero usłyszane, bardzo znajome nazwisko - Herbert. Za podsłuchiwanie drogich licealistów przepraszam, ale powstrzymać się nie mogłam.
– Nie znacie Herberta? – Padło pytanie.
– Nie, co ty. Ja w takie rzeczy nie umiem.
– Na pewno miałeś na polskim. Wiesz, Pan Cogito i tak dalej... Dużo tego napisał.
– A, to może i było. Wiesz, ja tam raczej Mickiewicza, no może czasem Słowackiego. Fajni nawet byli. Ale Herberta to nie bardzo. Nie rozumiem.
Kochani licealiści przypomnieli mi pierwszy wiersz Herberta, który w życiu przeczytałam.
Zbigniew Herbert - Podróż do Krakowa
Jak tylko pociąg ruszył
zaczął wysoki brunet
i tak mówi do chłopca
z książką na kolanach
kolega lubi czytać
A lubię – odpowie tamten –
czas szybciej leci
w domu zawsze robota
tu w oczy nikogo nie kole
No pewnie macie rację
a co czytacie teraz
Chłopów – odpowie tamten –
bardzo życiowa książka
tylko trochę za długa
w sam raz na zimę
Wesele także czytałem
to jest właściwie sztuka
bardzo trudno zrozumieć
za dużo osób
Potop to co innego
czytasz i jakbyś widział
dobra – powiada – rzecz
prawie tak dobra jak kino
Hamlet – obcego autora
też bardzo zajmujący
tylko ten książę duński
trochę za wielki mazgaj
tunel
ciemno w pociągu
rozmowa się nagle urwała
umilkł prawdziwy komentarz
na białych marginesach
ślady palców i ziemi
znaczony twardym paznokciem
zachwyt i potępienie
[1957]