Bezspoilerowa recenzja "Gone Girl"

GG oku POL.jpg

Gdybym miał podsumować ten film w kilku zdaniach, to napisałbym skrótowo dlaczego mi się podoba i dodał cytat autorstwa Williama Congreve'a - "Niebo nie zna wściekłości takiej, jak miłość w nienawiść zmieniona, ni piekło nie zna furii takiej jak kobieta wzgardzona." Przeczytałem go po raz pierwszy, gdy miałem 16 lub 17 lat i nie wyobrażam sobie, by nie wstawić go do recenzji filmu "Gone Girl". Widziałem go dwukrotnie, pierwszy raz dzięki zachęcie mojej dobrej koleżanki Pauliny, a drugi niedawno temu. Chciałem go pokazać swojej Asi, bo Paulina poleciła nam serial "Behind Her Eyes", zachwalając przy tym jego klimat, rzekomo zbliżony do filmu z Benem Affleckiem. Po seansie Netflixowego serialu mogę to potwierdzić ale napiszę o nim przy innej okazji, dzisiaj skupię się na filmie, który doskonale pokazuje, dlaczego nie powinno się wkurwiać kobiet.

60.jpg

O tym, jak kobiety potrafią się zemścić lub ukarać mężczyznę (słusznie lub nie), wiemy szczególnie dobrze w dzisiejszych czasach. Czasach gdy mężczyźni w Hiszpanii są wyrzucani ze swoich mieszkań i domów w skandaliczny sposób oraz metoo, tj. przypominania sobie po latach o nie zawsze prawdziwych krzywdach. Piszę nie zawsze prawdziwych, ponieważ nie mała ilość z tego typu sytuacji, to niszczenie życia mężczyznom lub niedotrzymywanie umowy zawartej między jedną, a drugą osobą (niektóre kobiety same przychodziły do Weinsteina i grały w otwarte karty - oddamy ci się za rolę w filmie). Jest to moralnie dwuznaczne, by nie powiedzieć, że złe, ale moim zdaniem dopuszczalne, o ile jest to firma prywatna. Co innego, gdyby to dotyczyło państwowej firmy - wówczas zasady są jasne i nie ma miejsca na dyskusję. Jednakże w przypadku dwóch prywatnych osób, to mogę na to przymknąć oko, w końcu obie strony wiedzą, na co się godzą. Oczywiście gardzę wszystkimi sytuacjami, gdy kobiety lub mężczyźni byli molestowani lub zmuszani do takich działań i ofiarom należy się współczucie oraz zadośćuczynienie, zaś winowajcom - brutalna i bezwzględna kara.

61.jpg

Nie będę Wam psuł zabawy i nie powiem, jak to wygląda w filmie. Lepiej byście sami zobaczyli i stopniowo odkrywali zawiłości scenariusza. Mogę natomiast streścić Wam początek filmu. Młode małżeństwo, Amy i Nick (Rosamund Pike i Ben Affleck), przeżywa poważny kryzys. Początkowa sielanka pełna emocji i namiętności, przeistacza się w coraz większy dramat. W dniu jednej z rocznic, żona bez śladu znika z domu. Policja i amerykańska opinia publiczna, rozważają różne scenariusze - zniknięcie, porwanie bez udziału męża, porwanie w którym uczestniczył mąż. Dowiadujemy się o poszlakach, które mogą świadczyć na korzyść każdego z potencjalnych scenariuszy. Mam na myśli np. o ślady porwania, wskazówki które ktoś dał w kilku miejscach oraz kilka innych rzeczy, o których nie napiszę z powodu spoilerów. Nie pomaga temu Nick, który mimo deklarowanej chęci pomocy, sam ma kilka grzechów na sumieniu, przez co podchodzi w nerwowy sposób do rozwiązania intrygi. W trakcie seansu, twórcy stopniowo uchylają rąbka tajemnicy, by w finale... I w tym miejscu lepiej zakończę.

62.jpg

Jeśli chodzi o aktorów, to film skupia się przede wszystkim na relacji między Amy, a Nickiem. O reszcie mogę powiedzieć, że stanowią jedynie dodatek. Nie oznacza to, że ich role są zbędne, czy nie robią niczego przydatnego, nic z tych rzeczy. Dzięki rodzicom dostajemy trochę informacji na temat dziewczyny i jej związku z mężem. Z kolei policjantka prowadzi śledztwo, dynamizuje niektóre wątki, pełni rolę obserwatora, który sprawdza, czy mąż nie próbuje zacierać śladów ewentualnego porwania. Niektóre postacie drugo i trzecioplanowe dorzucają coś od siebie do tej intrygi. Pomijając policjantkę, którą mogę wepchnąć jako trzecią, powiedzmy że istotną postać, to cała reszta jest podporządkowana, względem przedstawienia relacji między dwójką zakochanych w sobie ludzi. Podobały mi się role obojga aktorów. Nie jest to zbyt popularna opinia, ale lubię Bena Afflecka w "Armagedon" oraz "Pearl Harbor" (tak, wiem, w obu nie zagrał zbyt dobrze, ale mimo to podchodzę do nich z sympatią). Uwielbiam go jako Batmana i jest mi szczerze smutno, że Warner Bros, Zack Snyder oraz scenarzysta BvS wszystko popsuli. To był perfekcyjny casting, facet świetnie gra playboya, ma odpowiednio kwadratową szczękę, a w kostiumach rycerza nocy wygląda jak on, a nie jak jakiś cosplayer. Jego rola w "Gone Girl" ma parę zbieżnych cech, ale jednocześnie dostatecznie się różni od przedstawionej przez niego wizji Bruce'a Wayne'a. Generalnie nie mogę o nim powiedzieć złego słowa, nie czułem od niego sztuczności, za to widziałem realną chemię między nim, a postacią graną przez Rosamund Pike. Po prostu dobrze odegrał swoją rolę. Co innego w przypadku Amy. Niestety, o niej nie mogę napisać zbyt wiele, bo musiałbym Wam zdradzić plot twist. Mogę natomiast powiedzieć parę ogólników. Bardzo dobrze operuje głosem, jeszcze lepiej gra oczami oraz operuje mimiką twarzy, emanując przy tym zarówno emocjami, jak również nie pokazując ich wcale.

63.jpg

64.jpg

Reasumując, każdy aspekt "Gone Girl" trzyma przynajmniej niezły poziom. Mówię "przynajmniej", bo z racji że lubię produkcje z takim klimatem, to mogę być subiektywny i przymykać oko na niektóre elementy, które wypadły słabiej niż mi się wydaje. Jednakże nawet jeśli się mylę, to ostatni etap filmu (nie mówię tu wyłącznie o samym finale, mam na myśli również sceny poprzedzające go) wynagradza jakiekolwiek zarzuty względem ewentualnej nudy, aktorów którzy nie przypadli nam do gustu lub scenariusza, który początkowo nie zrobił na nas wrażenia. To jest jeden z tych filmów, po których miałem lekkiego kaca moralnego i myślałem nad tym, co właśnie obejrzałem. Nie był to co prawda równie mocny efekt, co po obejrzeniu np. "Perfect Blue", czy "Requiem for a Dream", ale niewiele mu ustępował. Polecam go wszystkim, zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Jeśli chodzi o moją ocenę, to daję mocne 8/10.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Ecency