Michał Gołębiowski o kontrkulturze amerykańskiej

goleb.jpg

W najnowszym numerze Luki pojawił się tekst Michała Gołębiowskiego poświęcony amerykańskiej kulturze psychodelicznej lat sześćdziesiątych, której renesans jest czymś więcej niż tylko kwestią mody. Warto wrócić do jej twórców aby z ich perspektywy spojrzeć na dzisiejszą kulturę popularną i nie tylko nią, bo przecież podział na kulturę popularną i wysoką już dawno się zatarł.

Żeby pisać o kontrkulturze amerykańskiej trzeba mieć albo bardzo dużo czasu, albo bardzo bogate doświadczenia z nią związane. Temat w sam raz na cegłę tak około 1000 stron albo powyżej. Podziwiam autora, że zdecydował się poświęcić mu niezbyt obszerny szkic, co wymaga dużej dyscypliny. Ameryka do czasu wyjazdu do Nowego Jorku była zawsze dla mnie dość drugorzędna (mimo tego, że w liceum namiętnie przesiadywałem w nieistniejącej już niestety bibliotece w ambasadzie amerykańskiej przeglądając teksty o amerykańskim hiperrealizmie, nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy zastanowić się dlaczego ta biblioteka taka pusta i jak to jest, że nikt oprócz mnie na ogół tam nie przychodził). Ale nie można było całkowicie ignorować amerykańskiej kontrkultury, nawet jeżeli uważało się Londyn za środek świata. Zresztą Allan Ginsberg wpadał do Warszawy i sam byłem kiedyś na spotkaniu, na którym deklamował swój wiersz stukając patykiem o patyk (twierdził, że tak robią Aborygeni, którzy kultywują najstarszą istniejącą na ziemi tradycję poetycką).

Ku mojemu zdziwieniu pojawiło się w tekście Michała Gołębiowskiego sporo spraw, o których miałem niewielkie pojęcie. Na pewno warto by było rozwinąć te wątki, wszystko jest tu tylko zasygnalizowane. W końcu to naprawdę temat na solidną książkę a nie krótki artykuł. Ale i tak jest to całkiem niezłe wprowadzenie w kwestię osadzenia kontrkultury a ściślej kontrkultury psychodelicznej w historii religijności amerykańskiej. Wydaje się, że autor dobrze uchwycił istotę kontrkulturowej duchowości, która wychodząc z chrześcijaństwa i zachowując wiele jego elementów, doszła do jego zaprzeczenia.

Autor przywołuje kilka zespołów, które odgrywały istotną rolę dla tego ruchu, m.in. „Ultimate Spinache”. To jakiś brak w mojej edukacji, nigdy go nie słuchałem ani w ogóle nie miałem pojęcia o jego istnieniu.

Jedyne do czego bym się przyczepił to nazywanie Aldousa Huxleya „koryfeuszem kontrkultury”. Nawet jeżeli był w tych kręgach czytany, to zdecydowanie nie było to jego towarzystwo. Bardzo dobry tekst, który można przeczytać w pół godziny albo krócej, a to niewątpliwa zaleta!

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Ecency