Zbigniew Herbert wobec cierpienia, choroby i śmierci

obraz.png

Poniżej publikuję esej pt. Zbigniew Herbert wobec cierpienia, choroby i śmierci w tomie „Epilog burzy”. Jest to moja praca zaliczeniowa przedmiotu pod nazwą Biohumanistyka, który dość często wspominałem w moim "Dzienniku studenta kulturoznawstwa". Tematyka musiała dotyczyć sfer łączących humanistykę z naukami biologicznymi (zwłaszcza medycyną).

* * *

Zbigniew Herbert zmarł o czwartej nad ranem 28 lipca 1998 roku. Miało to miejsce w Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc przy ulicy Płockiej w Warszawie, gdzie został przewieziony wieczorem 27 lipca, po tym jak poczuł się źle i jego żona Katarzyna wezwała pogotowie. W momencie śmierci nad miastem szalała nawałnica z piorunami i grzmotami. Wiele osób uznało to za znamienne. Głównie dlatego, że Herbert swojemu ostatniemu tomowi wierszy nadał tytuł „Epilog burzy”. Pisał go przykuty do łóżka, będąc świadomy zbliżającego się końca.

„Epilog burzy” to świadectwo cierpienia. Towarzyszyło ono Zbigniewowi Herbertowi niemal przez całe życie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Wyjątkowo brzemienny w skutki był okres wojny. Na początku 1941 roku Herbert uległ poważnemu wypadkowi. Podczas jazdy na nartach złamał kość udową prawej nogi. Teoretycznie kontuzja nie była bardzo poważna, w praktyce jednak okazała się „pamiątką” na całe życie. Wszystko przez źle założony gips. Niestety po jego ściągnięciu – jak opisał później Rafał Żebrowski, siostrzeniec poety i badacz jego życia - „okazało się, że kość udowa zrosła się jak należy, ale opatrunek uciskał ścięgno Achillesa. Co więcej, w tym miejscu zrobiła się paskudna odleżyna, w zasadzie – otwarta rana. Z pewnością musiała ona ogromnie dokuczać chłopcu, ale w tej fazie leczenia była nie tak ważna, jak stopa, która znalazła się w tzw. końskim ustawieniu: kiedy chory znajdował się w pozycji stojącej, stopa nie była ustawiona równolegle, lecz ukośnie do podłoża, co wykluczało chodzenie. Profesor Gruca [lekarz Herberta] był znany z nowatorskich metod i sam projektował różnego rodzaju aparaty, które niejednemu poszkodowanemu w wypadkach przywracały sprawność (…). Taki też aparat zaprojektował dla Herberta. Był to rodzaj buta-prawidła, który miał za zadanie naciągnięcie stopy do pożądanej pozycji.” Niestety, terapia nie przyniosła pożądanego efektu. W tej sytuacji przeprowadzono operację, podczas której wykonano nacięcie przykurczonego ścięgna. Miało to na celu jego przedłużenie i w istocie przyniosło pewną poprawę. Herbert po długotrwałej rekonwalescencji zaczął chodzić, jednak do końca życia odczuwał efekty tamtego wypadku. Echa narciarskiej „katastrofy” (tak zdarzenie określa R. Żebrowski) odnajdziemy w wierszu pt. „O dwu nogach Pana Cogito”.

Lewa noga normalna
rzekłbyś optymistyczna (...)

prawa
pożal się Boże -
chuda
z dwiema bliznami
jedną wzdłuż ścięgna Achillesa
drugą owalną
bladoróżową
sromotną pamiątką ucieczki

Dalej natomiast czytamy:

prawa
szlachetnie sztywna
drwiąca z niebezpieczeństwa

W istocie jednak Zbigniew Herbert daleki był od podglądu uszlachetniającego cierpienia. W nigdy nie wysłanym liście do ojca napisanym w Londynie 6 listopada 1963 roku możemy przeczytać następujące słowa: „Ale najważniejsze, żeby Tatuś czuł się dobrze: przede wszystkim nie cierpiał. Nie wiem, co za bałwan powiedział, że cierpienie uszlachetnia”. Przeglądając inne listy z 1963 roku, znajdziemy w nich również wspomnienie skutków wypadku z 1941 roku. I tak 3 października Herbert pisał do swoich rodziców: „Ja czuję się dobrze, ale moich przyjaciele doszli do przekonania, że na Zachodzie trzeba się leczyć. Więc oprócz dentysty, którego pilnie odwiedzam, byłem wczoraj u ortopedy, który źle wypowiadał się o Grucy, dał mi różne maści i medykamenty. Na zmianę pogody noga mi trochę dokucza zwłaszcza, jeśli dużo chodzę”.

Ale nie tylko cierpienie fizyczne spotkało Herberta podczas wojny. Ciosem była dla niego śmierć młodszego brata – Janusza. Kronikarz rodzinny, Rafał Żebrowski, tak opisał to wydarzenie: „Wszystko potoczyło się szybko i bardzo dramatycznie. Malec dostał silnych bóli brzucha, których przyczyny zrazu nie rozpoznał wezwany do chorego brat jego Matki, doktor Józef Kaniak. Brak prawidłowej diagnozy rzucił cień pomiędzy Ojca chłopca a krewnego-medyka. Jednak z powodzeniem można założyć, że nawet gdyby lekarz nie miał żadnych wątpliwości i prawidłowo ocenił sytuację, to i tak niczego by to nie zmieniło. Właściwie bowiem wuj zaordynował skierowanie siostrzeńca do lekarza pediatry, a do tego czasu nie zalecił niczego, co przyspieszyłoby rozwój wypadków. Zwykle zapalenie wyrostka robaczkowego daje o sobie znać dostatecznie wcześnie, aby czas było podjąć odpowiednie działania. Może malec nie chciał nikogo niepokoić i nazbyt cierpliwie znosił dolegliwości aż do chwili, kiedy zaczęły one przekraczać miarę jego wytrzymałości. Potem, w ciągu kilkunastu godzin, trafił do kliniki dziecięcej, która mieściła się najwyżej kilkaset metrów od dawnego, pierwszego mieszkania Herbertów przy Łyczakowskiej, gdzie Januszek stawiał swe pierwsze kroki. Z tego, co wiem, wynika, że cała rodzina została porażona tym wydarzeniem. Oczywiste było, że losy malca wiszą na włosku, a on sam cierpi okrutne katusze. Lekarze z kliniki lwowskiej nie robili złudnych nadziei, ale wszyscy najbliżsi chorego czepiali się ich kurczowo. W znajdującej się blisko szpitala kaplicy Zbigniew i Halina leżeli krzyżem na zimnej posadzce, błagając Stwórcę Wszechrzeczy, by był łaskawy i nie odbierał im braciszka. Owe żarliwe modły nie zostały jednak wysłuchane, Januszek umarł 13 września 1943 roku.” Jakby tego było mało rok później Zbigniew Herbert z rodziną musiał opuścić Lwów, do którego już nigdy nie wrócił, choć pamięć o nim pielęgnował do samego końca.

Pod koniec życia Herbert chorował głównie na dwie choroby – ciężką astmę oskrzelową, która nie dawała mu nadziei na wyleczenie oraz nie mniej uciążliwą depresję. Pisał w łóżku, półleżąc. Efektem zbyt częstego przebywania w tej pozycji była odleżyna na lewym łokciu. Mimo choroby, a może dzięki niej napisał swoje ostatnie wiersze, które znalazły się w tomie „Epilog burzy”. Łącznie 43 utwory. Wiele z nich poświęconych jest cierpieniu, chorobie i śmierci.

Motywy te odnajdziemy już w pierwszym wierszu ze zbioru pt. „Babcia”. Herbert opisuje w nim matkę swojego ojca, która miała ormiańskie korzenie. To ona, gdy był dzieckiem „opowiadała mu wszechświat”, milczała jednak na temat masakry Ormian, chcąc przyszłemu poecie „oszczędzić kilku lat złudzenia”. Wiersz kończą słowa, które wieszczą cierpienie.

(…) wie że doczekam
i sam poznam
bez słów zaklęć i płaczu
szorstką
powierzchnię
i dno
słowa

O wiele bardziej dosłowny jest jednak kolejny wiersz w tomiku – „Brewiarz” (a w zasadzie jeden z wierszy o tym tytule). Znajdziemy w nim fragment odwołujący się do choroby, która stała się codziennością poety.

(…) Panie, dzięki Ci składam za strzykawki z igłą grubą i cienką jak włos, bandaże, wszelki przylepiec, pokorny kompres, dzięki za kroplówkę, sole mineralne, wenflony, a nade wszystko za pigułki na sen o nazwach jak rzymskie nimfy,

które są dobre, bo proszą, przypominają, zastępują śmierć.

Wspomniane przedmioty, towarzysze choroby poety, którzy zastępują śmierć, są w stanie ją nieco odroczyć, ale nie odwołać. Świadomość nieuchronności pojawia się w innym „Brewiarzu”.

Panie,
wiem że dni moje są policzone
zostało ich niewiele
tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek
którym przykryją mi twarz (…)

Motyw przemijania odnajdziemy również w wierszu „Kant. Ostatnie dni”, który poeta napisał pod wpływem lektury „Baśni zimowej” Ryszarda Przybylskiego. Pierwotnie nosił on nazwę „Gorzkie żale pod adresem Matki Natury z powodu ostatnich dni Immanuela Kanta”. Podmiot liryczny pyta w nim:

(…) Czy naprawdę nie mogłaś zafundować mu nagłej śmierci
jak pyknięcie świecy
jak zsunięcie się peruki na ziemię (…)

Nie jest to zresztą jedyny wiersz, w którym poprzez chorobę innych osób Herbert oswaja się z własnymi ograniczeniami. Inny przykład to „Ostatni atak. Mikołajowi”, w którym nawiązuje do Klausa Staemmlera cierpiącego na chorobę Parkinsona.

(…) Kiedy to mówisz lawinowy ogień artylerii
to ten łajdak Parkinson tak długo zwlekał
aż wreszcie nas dopadł gdy szliśmy nieprzepisowym krokiem
z rozpiętym kołnierzykiem pod brodą rękami w kieszeni
już na urlopie gdy nagle Parkinson przypomniał
nam że to jeszcze nie koniec że jeszcze nie skończyła się
ta cholerna wojna

Podobny zabieg odnajdziemy w wierszach: „Na chłopca zabitego przez policję” (tyle nadziei tyle zapłakanych oczu / gdy nagle to wszystko zgniecione pod obcasem / jak niedopałek papierosa gdy szli do ataku) oraz „Artur” (więc odszedłeś Arturze straszna była zima / ani śladu po bitwie ani śladu po makach).

Warto tu zauważyć, że w „Epilogu burzy” pojawia się wyjątkowo dużo porównań choroby do działań wojennych. Przykładem są tu nie tylko powyższe utwory, ale również wiersz pt. „Pal”.

nie wiem przeciwko komu (do czorta)
jest ten huraganowy atak
artylerii ciężkiej bólu gdy każdy centymetr powietrza
każda piędź ziemi zostały zryte obrócone na nice
przez poprzedni atak wręcz zniwelowane więc po co
ta furia bólu jeżeli jest to sygnał
a ból jest sygnałem do sztabu (…)

Lektura tego utworu może uzmysłowić czytelnikowi skalę cierpienia jakie odczuwał Herbert w ostatnim okresie swojego życia. W jakimś stopniu obrazują to sformułowania takie jak „huraganowy atak artylerii ciężkiej bólu” czy „furia bólu”.

„Epilog burzy” to również kilka wierszy (całkiem sporo jak na jeden tomik) odnoszących się do głowy. Świadczą o tym same tytuły: „Przyszło do głowy”, „Stanęło w głowie”, „Urwanie głowy”, „Głowa”. Dwa ostatnie to kolejne utwory o przemijaniu. Szczególnie warto zwrócić tu uwagę na „Urwanie głowy”, który dedykowany jest Jerzemu Siwcowi – anestezjologowi, który towarzyszył Herbertowi w ostatnim etapie życia.

(…) więc pewnego dnia
lub nocy
kiedy wszystko to kończy się
Pan Cogito
opiera się wygodnie
na poduszkach
ekspresu
przykrywając
zimne kolana
pledem
i dochodzi do wniosku
że wszystko to pójdzie
naprzód
jak przed wakacjami

na pewno gorzej
niż za życia Pana Cogito
ale zawsze pójdzie

Z kolei pierwsze wymienione przeze mnie utwory zdają się odnosić do jakiś bliżej nieokreślonych problemów psychicznych. I tak na przykład w „Przyszło do głowy” czytamy:

Któregoś
zimowego ranka
przyszło Panu Cogito do głowy
stanęło
w środku głowy
nie chciało się ruszyć
ani w prawo
ani w lewo (...)

trwało to
nieznośnie długo
sytuacja niezręczna
więcej upokarzająca
bo im dłużej stał
w środku głowy
tym bardziej ulegał
metamorfozie
z intruza
– w gościa
– sublokatora
– współwłaściciela
głowy

Z kolei w „Stanęło w głowie” Herbert pisze:

w mowie potocznej
stanęło w głowie
oznacza fiksację
na jednym nieruchomym przedmiocie

Niewykluczone, że oba wiersze są próbami rozliczenia własnych problemów z głową. Herbert wspominał o nich choćby w liście do Tadeusza Chrzanowskiego pisanym w Paryżu 13 maja 1991 roku: „Kochany Dedzie, przeczytałem właśnie Twój nowy felieton w „Kulturze” i śmiałem się na głos, choć niby nic do śmichu. Na szczęście byłem sam (Kasia w Warszawie), więc mogłem do rozpuku, bez obawy, że mnie znów wsadzą do kliniki dla wariatów, do której, klnę się, nigdy nie wrócę. Zwymyślałem psychiatrów od imbecyli, w tem trzech profesorów, wyrzuciłem lekarstwa i po raz pierwszy od 25 lat jest mi dobrze.” W późniejszym okresie czasu depresja poety będzie częstym elementem publicystycznych wywodów tłumaczących chorobą wybory polityczne. Być może do tego częściowo Herbert nawiązuje w wierszu pt. „Koniec” przewidując przekornie nie tylko swoją śmierć fizyczną, ale również cywilną: A teraz to nie będzie mnie na żadnym / zdjęciu zbiorowym (dumny dowód mojej śmierci / we wszystkich literackich tygodnikach świata) (...).

Pozostając w temacie cierpienia psychicznego (lub cierpienia duszy) warto zwrócić uwagę na dwa wiersze z „Epilogu burzy” poświęcone temu, co Herbert utracił w 1944 roku. Pierwszy z nich pt. „W mieście” rozpoczyna się od słów „W mieście kresowym do którego nie wrócę”. Dalej Herbert pisze:

w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie
świata jest taki chleb co żywić może
całe życie czarny jak dola tułacza jak
kamień, woda, chleb, trwanie wież o świcie

Istotna jest tu przede wszystkim wspomniana dola tułacza, która towarzyszyła poecie przez większość życia. Nie miał swojego miejsca. Dopóki pozwalało mu na to zdrowie – ciągle podróżował. Nigdy jednak nie wrócił tam skąd pochodził, choć pamiętał Lwów i jego topografię, czego dowodem jest choćby wiersz dedykowany Leszkowi Elektrowiczowi pt. „Wysoki Zamek”.

w nagrodę
wycieczka
na Wysoki Zamek

zanim
dotrzemy do jego podnóży
podróż tramwajem (...)

Wysoki Zamek
chowa wstydliwe stopy
pod koc
z leszczyny
wilczej jagody
pokrzywy (...)

idziemy na skróty
ścieżką bystrą
jak potok (…)

Była to jednak nagroda, której Herbert nigdy nie odebrał. Zapewne obawiał się tego, co zastanie na miejscu, o czym wiele lat wcześniej pisał w wierszu pt. „Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta” (Gdybym tam wrócił / pewnie bym nie zastał / ani jednego cienia z domu mego). „Wysoki Zamek” nie kończy się więc powrotem do miasta, ale kolejną zapowiedzią odejścia.

– nas
niedługo
zabiorą
na wieczornych skrzydłach
morelowych
jabłecznych
lekko sinych
po brzegach

na inny
jeszcze wyższy
zamek

Leszek Elektrowicz, któremu Herbert zadedykował wiersz to jego rówieśnik, kolega ze Lwowa, również poeta. W momencie pisania utworu obaj mieli ponad 70 lat. Elektrowiczowi przyszło jeszcze przeżyć 11 lat. Dla Herberta była to „ostatnia prosta”. W wierszu „Starość” opisuje ją następująco:

niepotrzebne mi są żadne pamiątki (…)
niepotrzebne są mi rozwinięcia tematu
ponieważ wszystko się powtarza

teraz jest lepiej
nie jestem ciekaw

Ale mimo, że wszystko się powtarza to wciąż zbyt wiele jest niewiadomych. Wszystkiemu towarzyszy ból i poczucie bezradności wynikające z choroby. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść po lekturze wierszy takich jak „Czas” (oto żyję w różnych czasach, nieistniejący, boleśnie nieruchomy i boleśnie ruchliwy i nie wiem zaiste, co mi jest dane, a co odjęte na zawsze) lub „Co mogę jeszcze zrobić dla pana” (Całe mnóstwo / otworzyć okno / poprawić poduszkę / wylać zimna herbatę / – to wszystko / – wszystko / dużo /i mało zarazem). Nie ma w tym jednak strachu, lecz powolne przygotowywanie się. I choć Herbert w wierszu „Pan Cogito. Aktualna pozycja duszy” przekornie używa zwrotu „mieć duszę na ramieniu”, to w istocie jest już pogodzony ze śmiercią. Zdaje się bez strachu. Pozostało mu tylko czekanie.

(…) dusza lubiła przybierać
różne postacie
teraz jest skałą
wbiła szpony
w lewe ramię Pana Cogito

czeka

być może opuści
ciało Pana Cogito
we śnie

albo w pełnym świetle dnia
pełnej świadomości
nastąpi pożegnanie
krótkie jak świst
pękniętego lustra

na razie
siedzi na ramieniu
gotowa do lotu

Ostatnim wierszem „Epilogu burzy” jest „Tkanina”, w której znajdziemy kulturowe odniesienia do śmieci w postaci czółna (Charon) i całunu (Chrystus).

by wreszcie przynieść na brzeg niedaleki
czółno i wątek osnowę i całun

Tymi słowami kończy się tom. Z rękopisu wynika, że Herbert spisał je prawdopodobnie w lutym 1998 roku.

„Epilog burzy” ukazał się w maju 1998 roku. Niespełna trzy miesiące przed śmiercią Zbigniewa Herberta. Jest to wyjątkowy zapis choroby, cierpienia i starości. Można też przypuszczać, że pisanie było dla poety swoistym oswajaniem śmierci i przygotowaniem się na to co nieuniknione. Dla czytelników bez wątpienia jest to ostatnie słowo wypełnione refleksją o przemijaniu.


Bibliografia

Franaszek A.: Herbert. Biografia. Kraków, 2018.
Herbert Z.: Korespondencja rodzinna. Lublin, 2008.
Herbert Z.: Wiersze zebrane. Kraków, 2011.
Herbert Z., Chrzanowski T.: Listy 1950-1998. Kraków, 2016.
Siedlecka J.: Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie. Warszawa, 2018.
Żebrowski R.: Zbigniew Herbert. Kamień na którym mnie urodzono. Warszawa, 2011.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Ecency