SPM: #MojeTop25 - najlepsze piosenki 25 lat mojego życia

Moi drodzy,

piszę te słowa w czasie Adwentu, czasie wyciszenia i oczekiwania na przyjście Zbawiciela na świat oraz na święta Bożego Narodzenia. Zwykle w tym okresie próbuję nie słuchać zbyt często muzyki (a jeśli już to ograniczam samo słuchanie do co najmniej dwóch utworów dziennie).

Jednak tutaj postanawiam zrobić wyjątek z powodu moich zbliżających się 25-tych urodzin i podsumować muzycznie całość mojego życia. Jak wiadomo, moje życie, nauka, znajomości, później okres głębokiej depresji i zachłyśnięcia się religią związany z powrotem na łono Kościoła po okresie pierwotnego ateizmu. Z muzyką mam wiele związanych z nią wspomnień: podróże z mamą autobusem (a właściwie PKS-em) do Rzeszowa na diagnozę autyzmu, festyny odbywające się kiedyś często w mojej miejscowości z okazji m.in. Dnia Dziecka, wycieczki szkolne i rodzinne, pierwsze znajomości w szkole oraz zabawy andrzejkowe i choinkowe tam odbywające się, rozterki uczuciowe, problemy zdrowotne, wszelkie moje radości, smutki i złości które zebrały się w taką nieoczywistą masę, którą jakoś zapełniły tę moją osobowość i mnie samego ukształtowały, albo mną wstrząsnęły w pewnych momentach. Dźwięki niektórych utworów towarzyszyły mi w lekkich i w ciężkich chwilach, kiedy to przeżywałem kłótnie moich rodziców z samymi sobą, z rodzeństwem, czy ze mną, różne burnouty i odrzuty, egzaminy, sprawdziany, konkursy czy spektakle w których uczestniczyłem, były pewną częścią mnie - jako osoby wiecznie skupionej na sensie i przekazie danych wersów utworu, czy tonów i akordów danych dźwięków - osoby poszukującej, wątpiącej, szukającej.

To podsumowanie składać się będzie z subiektywnej, aczkolwiek bardzo rozbudowanej selekcji 25 utworów, które na dobre zapamiętałem od czasów dziecięcych po dzień dzisiejszy. Nie ma stałej numeracji ani oceny tego, czy dany utwór jest artystycznie przeciętny, dobry czy bardzo dobry - ani określonej wartości, jaką ze sobą niesie, czy formy lub gatunku jaki dany artysta(-tka) / grupa artystów(-tek) sobą prezentuje. Wybór był chaotyczny, na bazie moich dotychczasowych fascynacji danym gatunkiem czy podgatunkiem muzycznym, więc nie obraźcie się jeśli dany utwór w zestawieniu nie ma nic wspólnego z utworem zamieszczonym poprzednio, bo to wszystko, co wybrałem osobiście i ono kojarzy się z dany momentem, chwilą z moich lat dzieciństwa, okresu nastoletniego czy postacią ważną w moim życiu.

Weżcie sobie wygodne i dobrze przenoszące słuchawki, odpalcie dobry sprzęt grający lub głośniki, zapnijcie pasy... i jazda! :) 🎧

Zapraszam do odsłuchu playlisty moich najlepszych 25 piosenek z ostatnich 25 lat!

1. Coldplay - In My Place

Lato 2002. Trwa gorączka piłkarska związana z mundialem w Korei i Japonii (o którym wiadomo, że to był jedyny mundial w którym Polacy nie wygrali prawie żadnego meczu). Mam 5 lat i jeżdżę często do Rzeszowa do pani psycholog. Niejaki brytyjski zespół wydaje swój drugi album (nie licząc legendarnej EP-ki zatytułowanej "Blue Room") pt. "A Rush Of Blood To The Head", na którym znajdują się takie utwory jak Clocks czy The Scientist. Utwór okupujący wysokie miejsca na listach przebojów w UK i w Polsce (w słynnej wtedy Liście Przebojów Programu Trzeciego - także!).

Nie wiem, czy wy tak macie, ale sam tekst tej piosenki jest tak konstruowany, że wygląda jakby był w pełni o mnie. "Jestem wystraszony, zmęczony i nieprzygotowany" - tak o swoich uczuciach z powodu odrzucenia, niezrozumienia przez swoich bliskich i swoją ukochaną śpiewał Chris Martin. I mnie też, jak przypomnę sobie ile to lat straciłem na zbudowanie jakichkolwiek trwałych relacji z przyjaciółmi czy przypadkowo poznanymi osobami i częstokroć nic głębszego z tego nie wychodziło, oraz na to by lepiej jakoś przeżyć to dzieciństwo pomimo strachów i fobii związanych z autyzmem to ten utwór jest dla mnie akuratnym opisem mojej nieśmiałości, pokutującej we mnie do dzisiaj. Ostatnio odpalałem sobie ten utwór przed występem na festiwalu w lubaczowskim MDK-u i przenosiłem się myślą do tych wspomnień z dzieciństwa, wyobrażając sobie kolegów i koleżanek z występu, którzy jakoś przeżywają swoją młodość lepiej się dogadując, bawiąc niż ja to mogłem w dzieciństwie. Ten teledysk oraz pętla gitarowa na początku jak i pomiędzy refrenem a kolejnymi zwrotkami tekstu, to mistrzowstwo minimalizmu oraz prostej formy, jeśli chodzi o współczesny rock. Szkoda tylko, że póżniej dobry, stary Coldplay zatrzymał się na takim albumie z "X&Y" z 2006 r. Potem po "A Head Full Of Dreams" zaczęło się kombinowanie i radykalny zwrot w kierunku elektroniki. I pomyśleć, że kiedyś nie musieli oni udawać zespołu New Order, który od początku mieszał brzmienia syntezatorowe z punk rockiem a oni dopiero tę pasję wyrobili po trzecim, czwartym albumie i było już tylko gorzej. Momentami jednak np. "Everyday Life" da się słuchać, jednak póżniejszego albumu z 2021 r. już nie.

2. Katie Melua - Spider's Web

Utwór powstały w odpowiedzi na wojnę w Iraku w 2003 r. - otrzymał swoje drugie życie w 2005 r. na albumie "Piece by Piece" samej artystki, tym samym trafiając na jedynki list przebojów (zwłaszcza w pewnym polskim trójliterkowym radiu, w którym listę prowadzi niejaki Maciborek). Tekst dosyć aktualny w obecnej sytuacji wojennej, kiedy ruscy mordują niewinnych nikomu Ukraińców. Mówiący także o ludzkiej (nie)sprawiedliwości wobec dziejów, rasizmie oraz idei tzw. "sygnalizowania cnoty" czy "wokeizmu" utwierdzanej przez polityków, aktywistów czy wojowników o sprawiedliwość społeczną (social justice warriors). Sam utwór przejmujący, mówiący o przemijaniu każdej fałszywej, zbrodniczej ideologii, niszczącej swobody obywatelskie, wiarę, prawa człowieka, wolną inicjatywę która przemija jednocześnie wraz z ich ofiarami (niestety). Jest wszędzie w każdej idei granica pomiędzy prawdą a kłamstwem, wielo- a jednostronnością świata. Nasze życie to jest jedna, wielka pajęcza sieć pełna powiązań: tych pozytywnych, jak i negatywnych.

3. Regal Degal - Pyramid Bricks

Jakim cudem nieznany nikomu zespół z Nowego Jorku trafił do tego podsumowania? A, no właśnie, sama twórczość tej dyskotekowo-metalowo-punkowo-shoegazowej (Boże, ile tu tych podgatunków ×D) formacji rządzonej przez Josha da Costę (póżniejszy C'MON oraz niektóre albumy MGMT) jest materiałem godnym eksploracji przez wielu historyków popularnej muzyki współczesnej. Sam kiedyś na Medium napisałem o nich artykuł, ale wsiąkł wraz z kontem.

EP-ka z 2015 r. z tym utworem stała się dla mnie najlepszym przykładem idiosynkratycznej sztuki tworzenia popu takiego jak dawniej, z długą sonatyczną ścieżką dźwiękową, z programowanymi bębnami oraz powolnymi, gładko wchodzącymi w strukturę brzmienia dumpingami oraz tekstem o wiecznie zapadającej się piramidzie złożonej z emocji i uczuć, których trudno je unieść. Gdyby istnieli wtedy w latach 80. to byłoby klasyką progresywnego popu.

4. Metallica - Fade to Black

Dla niektórych skończyli się na "Kill'em All", dla innych na albumie "St. Anger". Hetfield i spółka postarali się stworzyć w końcu dający ciarki oraz vibrato w pewnych częściach ciała utwór, lepszy od "Nothing Else Matters" - jednak melodycznie od niego nieodbiegający po części. Klasyczno-rockowe uderzenie, zapoczątkowane z albumem "Ride The Lightning" oraz porzucenie tego kursu thrashowego obranego z debiutanckiego powyższego "Zabijaka" dało sporo sławy wśród krytyków gościom z LA, niekoniecznie samych fanów ostrego metalu. Na pewno z głosem Jima Morrisona ten utwór byłby bardziej nasycony metafizyczną ekliptycznością, oraz zabójczą mrocznością jutra wziętą z kanonów amerykańskiej psychodelii lat 60. i 70. oraz wcześniejszego okresu romantyzmu wśród pisarzy amerykańskich. Sama solówka gitarowa z początku powinna DRM-em być chroniona przed edycją przez chciwe stacje radiowe, chcące wyciąć ten fragment do "przyśpieszenia" samego utworu, tak aby łatwo się puszczało by wyrobić czas potrzebny na reklamy leków na hemoroidy i MediaMarktEkspertCośtamkolwiek.

5. Radiohead - No Suprises

Natomiast Thom Yorke i spółka mieli się skończyć na "OK Computer", jednak były póżniejsze milsze uszom i sercu wcielenia. Ten album z roku mojego urodzenia stał się kanonem sam w sobie dla istnienia póżniejszych zespołów, które się inspirowały twórczością chłopaków z Oxfordu (vide popularność Myslovitz na polskiej scenie). Smutny, ojcowski głos Yorkego, trochę takie modulowane gitary, cymbałki... kiedy to pewnego razu usłyszałem pewnego śnieżnego poranka w drodze do szkoły słuchając Programu II PR w 2012 czy 2013 roku (a był to cykl w "Poranku Dwójki", gdzie postaci ze świata kultury prezentowali swoje ulubione utwory) to było coś magicznego. Śnieg, sama biel a w głowie spokój i oczekiwanie na przyjście ojca z sklepu, aby dojechać w tę zaspę do celu wyjściowego.

Niby to jest utwór o tymczasowej alienacji w komorze ciśnień, o całkowitym uziemieniu daleko od hałasów i alarmów, ale to jednak wraz z "Creep" i "Karma Police" stanowi jeden ze smutniejszych wersetów z historii tej kapeli.

6. Myslovitz - Sprzedawcy marzeń

I znów powrót do roku, w którym moje życie z powodu diagnozy autyzmu strasznie się zmieniło. Wtedy na rynku wydawniczym pojawił się album "Korova Milky Bar" pewnej śląskiej grupy, o której pisałem powyżej że jest takim polskim odpowiednikiem oksfordzkiej grupy. Sam utwór z tego co pamiętam był wielokrotnie grany w Programie III Polskiego Radia jako powerplay (a to były czasy kiedy chciano Trójkę upodobnić do stacji komercyjnych, co akurat było złym pomysłem w stosunku do dawnej generacji słuchaczy wolących stary, sprawdzony od lat model radia autorskiego).

Pętla gitarowa podobnie jak w "jedynce" tego zestawienia, oraz unikalne lekko cieniowane potrzaski syntezatorów, jak i czysto egzystencjalny tekst porównywalny wyłącznie z poezją Stanisława Barańczaka czy tekstami Jean-Paul Sartre. Niechęć do ludzkiej niewoli, braku kontroli nad własnym życiem, autodestrukcyjna zachłanność oraz obsesja nad konsumpcjonizmem - to wszystko co jest zawarte w tym tekście, jest prawdziwym raportem o stanie polskiego społeczeństwa przełomu wieków XX i XXI. Można mówić tu o tym, jak Rojek ściemniał w samym tekście (co przełożyło się na póżniejszą jego karierę jako menadżera od koncertów) i używał wielu ogólników będących czymś charakterystycznym dla mainstreamowej alternatywy granej w radiu, ale ten utwór jak i "Acidland" z tego samego powyższego albumu to prawdziwe perły polskiego rocka. W zestawieniu z twórczością takich twórców poezji jak Barańczak, czy Bryll to nie jest żadna przesada, zwłaszcza że tekst samego "Acida" miałem kiedyś w podręczniku od polskiego dla szkół zawodowych i go przerabialiśmy z panią polonistką na lekcji.

7. Moby - Porcelain

Jeśli miałbym wymienić jakieś polskie stacje radiowe puszczające Mobiego w latach 90., to były tylko dwie. Dawny RMF rządzony wtedy przez Piotra Metza od strony muzycznej i dawna Rozgłośnia Harcerska / Radiostacja. Gość z Nowego Jorku, chałupniczo konstruujący różne zestawy modulatorów, synthów oraz arpów, dogrywający instrumentale z pianina oraz żeński głos z taśmy, wokoder w głosie samego Moba i przegrywający to wszystko na dysk twardy komputera (wtedy w Ameryce królowały stare IBM-y oraz Macintoshe), obrabiający mikserem analogowym w zaciszu własnego domu stał się twórcą współczesnej inteligentnej elektroniki. Wiele o nim mówiono, że jest mocno idiosynkratyczny w swej twórczości, miesza różne style nie wiedząc, czy on jeszcze tworzy leftfield czy nu jazz albo coś podobnego. Natomiast gdy porzucił transowe granie na przełomie wieków i przerzucił się na bardziej spokojne rytmy, wtedy album "Play" rozchodził się jak świeże bułeczki z tamtejszej piekarni na Manhattanie.

Ten utwór nie tylko, że jest mistrzowsko i kompletnie przemyślany, to i sam minimalny wymiar wokalu oraz leadów płynących z syntezatorów daje taką cichą nadzieję na to, że gdy już wszystkie możliwości się wyczerpały i nie można cofnąć straconego czasu, to jednak nie trzeba iść do przodu z skazą braku pewnych rzeczy niepozałatwianych.

8. Krzysztof Krawczyk - Bo jesteś ty

Przyznam się, że ten utwór był wtedy katowany wielokrotnie w czasie mojego dzieciństwa przez trzyliterkowe stacje, gdy jeżdziłem do mojej babci i dziadka z rodzicami w prawie każdą niedzielę w odwiedziny. Robotę swoją odwalił klimatyczny, ambientowy teledysk z siedzącym śp. artystą i Andrzejem Smolikiem (jeszcze wtedy dobrze zapowiadającym się producentem) z gitarą u brzegu jeziora gdzieś na małej promenadzie, oraz ten poddźwięk harmonii grany w tle. Pan Krzysztof do dziś zmagający się z mitem artysty poszukującego wciąż w kiczu artystycznym prawdy (który jakoś momentalnie po jego śmierci prysł) nagrał podobne, nawet w porządku brzmiące duety z Edytą Bartosiewicz czy Kasią Nosowską i one jakoś dały mu okazję odczarować mit takiego sztampowego szansonisty, śpiewającego co mu popadnie i jak mu na to pozwoli wytwórnia (co nie oznacza, że póżniejsze jego albumy to były bardziej zabiegi samych producentów niż samego Krawczyka, w duecie z Goranem Bregoviciem też nie miał lekko z tym).

Nawet jego ostatnia płyta "Horyzont" to pełne tego wyrazu ambitności oraz niczym nieskrępowanej artystyczności dzieło, opus magnum które jednak było bardziej tworem, który miał przypomnieć o tym, jak wielką szansę miał sam Krawczyk na bycie polskim Leonardem Cohenem.

Nic, co ludzkie, nie jest mi obce - a nic co nawet trącące w połowie myszką po latach, nie musi być aż tak złe.

9. Bwani Junction - Two Bridges

Utwór także mało znanej, bo nawiązującej do wtedy popularnej na Wyspach fali rockendrollowych boysbandów chcące trochę ogrzać się w blasku takich zespołów jak The Beatles, The Animals czy The Beach Boys. Szkockie brzmienie, ale sam utwór mówi o jednoczeniu się Szkocji z całym Zjednoczonym Królestwem (pomijając już faktyczny stan unionizmu jako alternatywy dla secesji dla tamtejszego kraju od całej monarchii) - że mosty - jak to w swej naturze, mają łączyć a nie dzielić. Przynajmniej nie trzeba, aby niczym William Wallace ze słynnego filmu Braveheart porywać się z włócznią na Anglików.

Lato 2011 r. w pigułce i słuchanie (albo raczej oglądanie) Radiowej Czwórki z najlepszych czasów, kiedy Krzysztof Łuszczewski (już nie żyjący radiowiec z pasją, niegdyś pracujący w Polskim Radiu, póżniej w Radiu Nowy Świat) szefował stacją i nadawał taką dobrą, nieznaną nikomu muzykę jak ta.

10. Gorillaz - Clint Eastwood

Hipnotyczny wokal Damona Albarna, trip-hopowe brzmienie oraz infantylność mieszająca się z surrealistycznością tekstu czcząca dobre imię najlepszego rewolwerowca w filmach amerykańskiego i włoskiego westernu - jest przepis na przebój? Jest. W dodatku, że postaci z tego skądinąd komiksiarskiego projektu stworzyły ligę prostych bohaterów zwalczających zło i szmirę w całym wszechświecie, niosąc na swych ustach pieśń o ideałach luźnego, miejskiego życia w zgodzie, pokoju i w harmonii (tak jak kiedyś ruch "flower power" wraz z całą masą krytyczną kontrkultury lat 60.) stworzyły warunki pod stworzenie nowej konkultury zaprzeczającej współczesnej modzie na plastikowy pop promowany twarzami jedno- / czy wielo- osobowych projektów takich jak różne boys- i girl- bandy, na sztuczność i bałwochwalczość pieniądza, oraz nieocenione braki w ciągłej konsumpcji i w łańcuchu dostaw oraz wyniszczaniu wszelkich zasobów (zarówno tych materialnych, jak i naturalnych).

Tym movementem do tego miały się stać utwory takich projektów jak Gorillaz. I chyba stało się dobrze, że samo trip-hopowe brzmienie przedostało się do mainstreamu poprzez takie romanse z wytwórniami jak EMI. I zaistniało to akurat w Vivie i w MTV. Póżniej jednak do szerszych eksperymentów nie doszło, bo przeszkodził temu zamach 11 września 2001 r. na Pentagon i wieże WTC. Jednak póżniejszy album "Demon Days" z 2005 r. to był majstersztyk, tak samo jak odrodzenie się chwilowe Gorillaza w czasie pandemii z projektem Song Machine.

11. Outkast - Hey Ya!

Skoro było miejsce na takie neo-soulowe rytmy oraz trip-hopowe stukoty i łamane bity, to jednak klasyk dzieciństwa jakim jest Outkast z dwoma swoimi nieśmiertelnymi utworami jak: "Mrs. Jackson" czy "*Hey Ya!" właśnie musiał się znaleźć w mojej topce. Andre 3000 i spółka obśmiewali tym utworem stare monady grania do kotleta dla różnych przedsiębiorstw rozrywkowych, oraz występy gwiazd rock'n'rolla takich jak Jerrego Lee Lewisa w programie Steviego Allena.

Patetyczny numer, ale kojarzy się z samymi dobrymi imprezkami przy wieży hi-fi z kolegami i koleżankami z klasy na 15 m² pokoju.

12. Irena Jarocka - Odpływają kawiarenki

Żeby nie było, że ja jestem profanatorem dobrej muzyki i nie doceniam takich poetów i artystów polskiej estrady jak Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski, Jeremi Przybora czy Jerzy Petersburski. Owszem, doceniam i doceniałem chwile, gdy w polskiej telewizji oglądałem wraz z rodzicami ciekawe programy jak "Leksykon Polskiej Muzyki Rozrywkowej" czy "Wideotekę Dorosłego Człowieka" (Pan Krzysztof Szewczyk i Maria Szabłowska - duet nie do zastąpienia) - albo jakieś nagrania ze starego "Studia Gama". Stąd uwielbienie do repertuaru takiej pani Ireny, co ona czarowała w czasach młodości mojego ojca wszystkich mężczyzn i uczyniła z tego utworu niezły numer prywatkowo-weselny.

Jednak sam tekst jest o kończącej się imprezie gdzieś w barze mlecznym, czy w kafejce gdzie powoli zaczyna się wrzawa z powodu rozstania obydwu zakochanych ludzi. Co póżniej wiadomo, nie wiemy co do czego dochodzi (a jeśli nie wiadomo, o co to... ( ͡° ͜ʖ ͡°)) więc obraz jest ciemny jak Dworzec Warszawa-Praga o czwartej nad ranem. Choć kto kiedy nie usnął po skończonej imprezie gdzieś w sali weselnej albo w kafejce...

13. Jaromir Nohavica - Minulost

W Polsce bard jest znany z występów w łódzkiej "Przechowalni" i w innych kawiarniach artystycznych, również z występów na Festiwalu Polsko-Czeskim w Kudowie-Zdroju. Pochodzący z Ostrawy uliczny bard z niepełnym wykształceniem jako inżynier górnictwa zyskał sławę w moich uszach, kiedy po raz pierwszy usłyszałem (nie pamiętam, czy to było w Dwójce czy w Trójce) jeden z jego utworów. Piękny tekst, a zarazem harmonia w tle i czysty, kojący głos Jaromira.

Jeśli zamierzacie wybierać się do Czech w poszukiwaniu dobrej muzyki, to pamiętacie zawsze aby mieć w głowie trzy nazwiska: Gott, Vondračkova i Nohavica. Z pewnością zaskoczenie, i ekscytacja tym, że Czesi się poznają na waszej muzycznej wiedzy o ich twórczości będzie dla was najlepszą nagrodą. Z czeskich rzeczy to lubię też zespół Buty (fani kultowego "JW 23" w RMF-ie pamiętają!) oraz metalową kapelę Zitron. Z dużo głębszej klasyki to Dwořáka i Myslivečka, czasem nawet Martinů. Tyle w temacie. :)

14. Dire Straits - Why Worry

I mi zaraz zarzucą tak: "No, weż Pachołek. Ty i Dire Straits? Za młody jesteś by pamiętać ośmiominutową solówkę Knopflera z "Brothers In Arms"." No, pewnie. Ale jednak nic kojącego od całego albumu grupy, która mieszała wszystkie możliwe formaty poezji śpiewanej z poważnym dojrzałym graniem na pewno nie znajdziecie (poza kultowym "Money For Nothing" ze Stingiem, krzyczącym o tym, że chce swoje MTV). I sam utwór w wersji koncertowej z Wembley to mistrzowstwo świata, tylko pianinka, gitary i chórek akompaniujący za Knopflerem. Magia.

To dało mi odprężenia, gdy po całym tygodniu wymęczony słuchaniem w szkole i w internacie wielu utworów rapowopodobnych oraz discopolowych mogłem przeglądać katalog Groovesharka (o ile jeszcze istniał) z najlepszymi nagraniami na żywo piosenek takich jak ten.

15. The Police - Walking On The Moon

Natomiast Stinga wraz ze swoją gwardią przyboczną nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Sam utwór poznałem jednak dzięki... Simpsonom. A raczej dzięki epizodowi pierwszemu 23. serii, w którym Homer Simpson grał pomagiera słynnego Jacka Bauera z "24 godzin" (równie dobry serial telewizyjny zrobiony z ogromnym rozmachem), który ma schwytać nieznanego agenta chcącego przejąć elektrownię w Springfield.

Sama grupa eksperymentowała z jamajskimi rytmami na albumie "Reggatta De Blanc" z 1979 roku, zanim jednak weszli na dobre z nowofalowe synthy. Ale ten przestrzenny dumping gitary, jakby uczucie lewitacji po obrzeżach Księżyca jest niezwykły, a zarazem dający trochę powiewu wolności w tych czasach, kiedy winylowe płyty z tym wydawnictwem w PRL-u były rzadkością, tak samo jak smalec na półkach sklepowych.

Kiedyś muszę jednak przerobić całą dyskografię The Police, ale to chyba się stanie kiedy Sting na dobre zejdzie z tego świata. Jednak sami bogowie rocka w ten sposób tak szybko swojej zmiany nie kończą.

16. The Rolling Stones - Wild Horses

Rzewny płacz nad łysymi końmi, które nie są w stanie iść naprzód. Kołysanka dla syna Keitha Richardsa powstała wskutek rozstania się Micka Jaggera z Marianne Faithful (choć ona chyba bardziej niż jego wolała Richardsa, ale to głębsza historia), jednak ze sporym ładunkiem emocjonalnym w głosie Jaggera i jego kolegów. To nie jest jednakowóż ballada o czymś, co się kończy a nie może posunąć się dalej ku ostatecznej schadce, bardziej o kruchości każdego mężczyzny szukającego ideałów w świecie, gdzie trzeba być twardym, niezłomnym i majętnym, mieć dobrze ustaloną pozycję w hierarchii społecznej.

Wtedy tego wieczoru w studiu gdzieś w 1969 roku Muscle Shoals Jagger po raz ostatni naprawdę tak żywo posmutniał, gdy usłyszał to nagranie z sesji do tego singla.

Tekst w prawdzie w połowie o moich rozterkach związanych z nauką w zawodówce i moimi inspiracjami poezją Szymborskiej, Chotomskiej czy Różewicza (wtedy uczestniczyłem w konkursach recytatorskich) oraz zawodami, z powodu braku kontaktu z sensowną muzyką.

Jedynie mnie tam w internacie ratował mój wychowawca grupy, który lubił puszczać sobie w poniedziałki, kiedy miałem dyżury przy drzwiach w Polskim Radiu Rzeszów "Klekotanie dinozaura" i odtwarzane prosto z winyla nagranie tegoż utworu.

17. Artur Andrus - Piłem w Spale, spałem w Pile

Przez lata mi się wydawało, że Pan Artur to warszawiak, a on prawie bliski moim stronom. Pochodzący z Leska poeta, autor tekstów, pisarz i dziennikarz radiowy miał wtedy parcie na szkło, bo ilekroć włączałem telewizyjną Dwójkę, by zobaczyć najnowsze występy kabaretów i autorów monologów (to był wtedy odpowiednik dzisiejszego stand-upu, tylko grzeczniejszy i bardziej literacki) to zawsze Pan Artur zapełniał antenę swoimi śmiesznymi komentarzami z życia wziętych.

Utwór mocno oryginalny z kompozycją Włodzimierza Korcza (również poety fortepianu polskiej piosenki), bawił mnie i mojego brata Krzyśka, którzy do dziś jesteśmy jego najwierniejszymi fanami (po skrytości, ale zawsze :D) tak jak "Królowa nadbałtyckich raf" czy "Cyniczne córy Zurychu".

Po prostu współczesny Młynarski. I tego się trzymajmy. :)

p.s. a co do tekstu, to ze mną trochę tak wyszło, że: "żadnych marzeń, tylko pic / nie osiągnął nic".

18. The Smile - Free In The Knowledge

Regułą tego zestawienia miało być nie wstawianie tych samych artystów w jednym zestawieniu, ale jednak zmusiła mnie do tego osobista rozterka związana z tym, jak w Warsztacie Terapii Zajęciowej dostałem pierwszego kosza od dziewczyny, która grała na gitarze (dla jej prywatności powiedzmy, że to była Kinga). I sam utwór podobny w wyrazie do starego Radiohead, ale jednak projekt który powstał dopiero w tym roku miał całkiem porządną odsłonę.

Sam tekst dotyczący o słabości rozumu nad potęgą siły, która ufa tylko samej sobie, a nie przygodnej intuicji czy kosmologicznym fallibilizmom.

19. U2 - Ordinary Love

Piosenka do filmu o Nelsonie Mandeli, ale to nie jedyny utwór U2 który cenię swoją wiarą i ufnością, bo oprócz "With Or Without You" czy "Where The Streets Have No Name" z legendarnego drzewka sandałowego. Z początku go nie trawiłem, aż póżniej jak przypomniałem sobie, że kiedyś Conny Plank i Brian Eno pracowali przy albumach irlandzkich rockerów, więc jakoś mnie to poruszyło w miarę że jednak warto było wydorośleć muzycznie dopiero w zawodówce.

20. Bill Baird - Telephones

Pierwsza przygoda z tym panem to przypadkowo poznany album "Summer Is Gone", który od razu mnie tą spektralnością i minimalizmem poruszył do tego stopnia, że zacząłem przetrząsać całą dyskografię jednego z mistrzów lo-fi z Teksasu. Podwójny album "Baby Blue Abyss" oraz "Easy Machines" z 2017 r. pełny jest westernowo-countrowo-bluesowej podróży przez skrajności oraz pustotę tego świata, a sam utwór z "Prostych Maszyn" z pełnią aranżu takiego z dumpingiem gitarowym oraz syntezą granularną to odprężający hit lata 2017 roku.

Wcześniejsze dokonania zarówno słyszalne dają uczucie posmakowania dobrej alternatywy, z przesłaniem i pazurem.

21. Beach House - Space Song

Duet siostrzenicy Michela Legranda z Alexem Scally miał swoje ujęcie w świecie dream popu, ale zaraz wielkim mistrzowstwem to on nie był. W tym utworze sporo uniesień i letnich mariaży ukrytych jest bez liku, w dodatku to najbardziej unoszący lepiej niż jakiekolwiek inne metody lewitacji utwór do słuchania - nie tylko w trybie samolotowym.

22. Republika - Mamona

Grzegorz Ciechowski wielkim artystą był. I kropka. Ale nie łatwo o taką wrzeteczną interpretację, zwłaszcza, że na liście 30 TON w Dwójce ten utwór zajmował najwyższe pozycje. A miałem wtedy półtora roku i jakoś przez mgłę pamiętam tonących w hajsie członków toruńskiego zespołu.

Ale w konkurencji do takiego niby-popularnego JUST 5 czy M.A.F.I.I. pod władaniem Andrzeja Piasecznego, zwanego niegdyś Piaskiem to było twórcze działanie, które poskutkowało całkiem dobrą płytą "Masakra".

Dziś, ktokolwiek każdy pisuje / kręci dla mamony i to prawie żaden wstyd, ale to może i to tego wstydu się wyzbyliśmy bezmyślnie po latach?

23. Alizée - J'en ai marre!

Witajcie w Polsce 2003 roku. Jest rok przed wejściem do Unii, słoneczne lato, mój dom odwiedzają goście z Francji (a najdokładniej rodzina, którą tylko raz ją wtedy widziałem).

Co ja wtedy robię? Słucham "Moi Lolita" i tego powyższego utworu. Młoda wychowanka Mylène Farmer śpiewa nieoczywistą piosenkę o radości (że też wcale o tej z repertuaru Kabaretu MUMIO nie pamiętałem ×D), podkochiwałem się trochę w jej zgrabnych pończochach, pomimo tego że kiedyś to targałem dziewczyny za włosy w przedszkolu. Jednak wspomnienia z festynów rodzinnych jakie na dawnym stadionie u mnie w Dachnowie były rezonują także dzięki tej piosence.

A utwór? No, cóż, barwny on nie jest, ale jednak chyba Alizèe wyprzedziła wtedy trendy, bo póżniej za ten smyczkowy motyw wziął się Coldplay i wyszedł z tego świetny kawałek. Poza tym, wkleciłem go do podsumowania, ze względu na to, aby jakoś wyrobić pewną różnorodność (bo jakiegoś "Dragostea din tei" O-Zone nie wstawię tu no, nie? ×D) językową, że wtedy też słuchałem frankojęzycznych rzeczy od Garou po Nadiyę razem wziętych.

24. Kazik Staszewski - Bourbon mnie wypełnia (Jockey Full Of Bourbon)

Tom Waits tę historię o wspólnikach, który jeden drugiego morduje za długi swoim chrypkowatym głosem świetnie rzeżbił, a w 2003 r. na swoim albumie z piosenkami Waitsa nieźle rzeżbił Kazik. W prawdzie żaden z utworów Kultu czy solowych dokonań Kazika by się nie zmieścił do tej listy, ponieważ wszystkie darzę (no, te póżniejsze rzeczy trochę mniej) sporym szacunkiem i pochwalam, że mogłem kiedyś uczyć się słuchania ambitniejszych rzeczy właśnie z piosenek Kazika. Bo można tam wykuć z nich wszystko: od przygód z rapem, industrialem, trip-hopem, DIY punkiem, post-punkiem po ballady i piosenkę aktorską - to mega różnorodna osobowość, chociaż gdyby nie jego najbliżsi koledzy jak Olaf Deriglasoff, Adam Burzyński czy Robert "Litza" Friedrich, oraz cała ta wytwórnia S.P. Records Kazik nigdy by takową nie był.

Teledysk będący trochę montażem z występu z zespołem, trochę sklejką biegnącej przez ulice Warszawy kamerki oraz obrazków z dorobionym szumem trafił wtedy na playlistę kultowej wtedy stacji 4fun.tv (zanim jeszcze stała się komercyjną "kluchą" typu VIVA, MTV obecnie). Lubiłem ten utwór za śmieszny tekst, a zarazem chrypkę samego Kazika udającą tą Waitsowską. No, za całokształt powinno mu się należeć wyższe miejsce, bo to pół mojego życia spędzonych na jego słuchaniu, ale obiektywizm każe mi być posępny i wstrętny że do tego nie dopuściłem.

25. P!nk - Just Like A Pill

Zupełnie jak "Family Portrait", tak samo tej siły większej od pigułek daje mi zawsze ten utwór. Ma ponad 20 lat i wcale się nie zestarzał, co innego sama Pink. Wspominam to bardziej z reklamy Ery, ale także z tej fascynacji emo-popem wśród moich koleżanek, kiedy ja wolałem już takie 3 Doors Down
od tego ścierwa wtedy okupującego światowe listy przebojów.

A dziecko samotnie wychowującej matki na jaką się ona na początku wieku pozowała jej karierę aż wywindowało do góry i poczęła tworzyć mniej soulowe, bardziej pop-rockowe utwory.

Trochę plumkania gitar i wycie, ale jednak to jest kawałek czysto feministyczny z dużym akcentem narkotykowym.

CHWILA SAMOKRYTYKI:

W zestawieniu nie znaleźli się jednak wszyscy lepsi od nich jak: Depeche Mode, Linkin Park, HIM, Püdelsi, Perfect, Kasia Kowalska, Dido, Lady Pank, Gigi D'Agostino i tym podobni wykonawcy.

Ostrzegałem jednak, że wybór jest czysto subiektywny. 😛
(to jest pierwsza moja żywa emotka po serii szybkich edycji tego tekstu)

Jeśli jednak prosicie o dogrywkę innych utworów spoza zestawienia, a też należące do moich ulubionych, napiszcie mi w komentarzach czy chcielibyście je zobaczyć w oddzielnym poście.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now