This content was deleted by the author. You can see it from Blockchain History logs.

Szarość zwykłego dnia cz.2 „Tramwaj zwany pożądaniem.”

Witajcie oto druga część mojej noweli. Zapraszam do czytania i opiniowania.
Część 1 - "Wyrwany ze snu" https://steemit.com/polish/@bolgan/szarosc-zwyklego-dnia-cz-1

Tramwaj zwany pożądaniem

Tramwaj, co to w ogóle za ustrojstwo? Obrzydliwy zlepek gumy, plastiku i żelastwa napchany po brzegi zwierzętami gatunku ludzkiego. Oszklony kontener na ludzi służący do przerzucania mięsa z miejsca na miejsce. Transportuje sobie ludzi, a w tych ludziach, w środku, też coś tam jest transportowane przez coś innego do komórek. Jakby się tak zastanowić, to ten tramwaj jedzie, we mnie też coś gdzieś jedzie, ziemia się obraca, i jeszcze to tego kreci się wokół słońca, więc de facto, też się porusza, a cholera wie, w koło czego to wszystko się jeszcze kręci..… Ja pierdole, życie to jeden wielki syfiasty piruet ….. Dobra, nie będę tego rozkminiał, bo się porzygam . Tramwaj to tramwaj, wozi ludzi, kropka.

Podjadę tą siedemnastką po Berzy*, potem wbije się w ósemkę i stamtąd już prosto przez Huby na Gaj. Najpierw oczywiście musimy wygramolić się z tego śródmieścia, a nie wiedzieć czemu, cała Jedności stoi. Panie motorniczy, proszę wyjedźmy już z tego klaustrofobicznego korytarza biedy i patologii bo przy tej aurze nabawimy się deprechy. Okej, coś się ruszyło, jedziemy. Szańce, Plac Bema, Hala Targowa, zrobiło się trochę ciaśniej. Spokojnie, na galerii wysiądzie spora część . Nawet nie myślę, żeby usiąść, zaraz by trzeba ustępować. Zwalniasz miejsce babci, ona nie siada, to już głupio siąść, a na następnym wpada jakiś przyjebany studenciak i hyc, na twoje miejsce! Nieeee, szkoda nerwów, młody jestem, postoję. Chyba nie powinienem nimi tak gardzić (studenciakami), przecież jestem jednym z nich. No, ale to co innego! Ja pracuję! Taki to pewnie, za hajsy starych się bawi, albo w ogóle woli chodzić ubrany jak kloszard i wpierdalać pyry z gównem, żeby tylko móc się obijać. Jeszcze te żarciki, o legendarnej biedzie studenckiej, do roboty nieroby! Gardzę! Znowu mnie poniosło, uspokój się człowieku, to są tylko ludzie, też święty nie jesteś – próbuję sam siebie przed sobą utemperować, ale to nic nie daje, nadal nimi gardzę. Banda zabiedzonych śmieszków.

Więc tak sobie jadę do tej mojej ukochanej pracy życia. Populacja wagonu ulega częściowej wymianie co przystanek, zmieniają się twarze, ale paleta barw i emocji pozostaje niezmiennie żadna. Czasem, z nikąd zapłonie jakaś iskra, iskierka, która zdoła choć na chwilę tchnąć trochę życia w ten poranny, tramwajowy szaro-bury letarg. Nie wypatruję takich momentów, bo z mojego (już) dwudziestodwuletniego życia wiem, że takie rzeczy przychodzą nagle, kiedy się ich najbardziej nie spodziewasz. I najczęściej równie nagle znikają stłamszone przez wszechobecny marazm. Na przykład, parę tygodni temu jechałem sobie przez powstańców, i wsiedli dwaj staruszkowie, mąż i żona, grubo ponad 80 lat. Niedołężni i obolali, w stanie w którym zwykła podróż tramwajem staje się przeprawą życia, wgramolili się do wagonu, usiedli i. Jechali trzymając się za ręce. Tacy zajechani, tacy obrzydliwe starzy, przeżyli Hitlera, Stalina, Komunę, Trzecią RP i kto wie co jeszcze. Pewnie wszyscy ich rówieśnicy już nie żyją, świat ich dawno wyprzedził, zaś natura bezlitośnie zepchnęła na boczny tor. I tak patrzyłem na nich jak się za te ręce trzymają, na tą obrzydliwie starą parkę dziadów, i pomyślałem; kurwa, to jest właśnie człowieczeństwo.

No ale wróćmy do naszego tramwaju bo oto, wsiadała ona. „Ona” w moim życiu prawie zawsze oznacza kłopoty, ale może nie tym razem, bo przecież nic się nie dzieje. Wiecie jak to jest, jak już się jeździ jedną linią, tym samym tramwajem, o tej samej porze, to zawsze jest jakaś stała pula ludzi, którzy jadą z Tobą, kojarzysz ich, oni kojarzą Ciebie, czasem nawet od lat, ale nikt raczej nie chce wyjechać ze zwykłym „dzień dobry” bo wtedy już będzie trzeba codziennie rano mówić komuś dzień dobry w tramwaju. No bo co, dziś powiesz, a jutro nie? Trochę krzywo. Ze mną na ten przykład na linii jeździ taki gość, typowa ofiara transformacji – lat około 55, siwe włosy, szara kurtka, wielka torba. Siedzi zawsze z tyłu po lewej i rozwiązuje Sudoku. Nie wiem gdzie wsiada, bo na moim przystanku już zawsze jest. Zawsze. Nazwałem go sobie w myślach PRLowiec. Jest parę takich osób, jest jeszcze kobiecina, wysiada hali i tam w sumie pracuje na stoisku z Warzywami, nazywam ją po prostu Babka z hali. Trzecią osobą, która zawsze jedzie tą legendarną już dla mnie siedemnastką jest koleś, około 28 lat, zawsze jedzie w słuchawkach słucha jakieś prawionej muzy. Wiem, bo jak stoi koło mnie to słychać czego słucha. Pewnie jest jakimś magazynierem, taki typowy Seba. Więc dostał ksywę Seba. Ciekawe, jak mnie oni w swoich głowach mają nazwali, na bank mnie kojarzą, bo czasem przypadkowo wymieniamy tępe poranne spojrzenia. Także, PRLowiec, Babka z hali, Seba i Ja. Sztywna ekipa z siedemnastki.
Ostatnio pojawiła się jeszcze Ona. Ile to może mieć lat? Kurwa, mam nadzieję, że nie piętnaście. Nieee, tak na oko ma z 17 lat, teraz jak się zastanowię dłużej, to pewnie zmieniła szkołę, albo zaczęła jakieś liceum czy coś w okolicy, dlatego tędy jeździ. Widzę ją już stoi na przystanku. Drzwi się otwierają i wchodzi, szczupła, całkiem wysoka i ma cholernie długie kruczoczarne włosy. Jest zajebista. Czasem się łapię na tym, że nie mogę od niej oderwać wzroku. Ona też już mnie kojarzy. Tylko mnie przyuważy, to zaczyna się wiercić i poprawiać włosy. Piękne włosy. Ale oczywiście, niby nic się nie dzieje. Rozwalają mnie te tramwajowe flirty. Kiedy niby przypadkowo dwoje oczu spotykają się w nawalonym ludźmi tramwajem, potem każdy udaje, że się patrzy gdzieś indziej, ale po kryjomu sprawdza, czy ta druga osoba się dalej patrzy. Przy takim zerkaniu typu – patrzy się, czy nie – najczęściej spojrzenia znowu się zbiegają i wtedy już jest sytuacja nadzwyczaj krępująca. Już tyle razy spaliłem taki temat, odwracając wzrok jak pizda. Odwracasz wzrok, panna wysiada na swoim przystanku, i za osiem sekund już Cię nawet nie pamięta. Zjebałeś. Ostatnio wryłem sobie w głowę, że przy następnej takie okazji po prostu się uśmiechnę. Staram się tak robić, i nawet działa. To znaczy, nie działa, bo nic tak jeszcze nie wyrwałem, ale przynajmniej rozładowuje napięcie i nie wychodzę na leszcza. Tak więc, jadę sobie dyskretnie wpatrzony w to cudo. Dziwne mam uczucia, to jeszcze dziecko z wielkim plecakiem z hello kitty, puchową kurtką i żarówiastymi trampkami, ale ruchy i gesty ma już jak rasowa sucz. I kształty też. Czasami spotykasz na swojej drodze taką kobietę, od której wręcz kipi energia seksualna. Ona taka jest. No ale to przecież dziecko…… Cholera, sam już nie wiem, nie obchodzi mnie to, jakbym się dobrał do jej cipki, to by się jej z tego tornistra kredki powysypywały, skończył by się dzień dziecka. Jeżeli chodzi o takie myśli, to już dawno przestałem mieć przed sobą jakiekolwiek opory.

Skumała, że się gapię z znowu zaczyna się wiercić, stoi tak ze dwa mety ode mnie, w koło pełno ludzi, z tym, że ja już widzę tylko ją. Chciałbym do niej podejść i coś zagadać, gdyby nie Ci jebani ludzie. Serce zaczyna mi mocniej bić. No nieźle. Jest jesień; gówniana pogoda, jadę gównianą siedemnastką do gównianej pracy, i zamiast myśleć jak tu ogarnąć moje popierdolone życie, to napalam się jak osioł na jakąś dziwkowatą małolatę. Zaraz mi pewnie jeszcze stanie. No coż, trzeba, żyć w zgodzie ze zmysłami. Śmieszy mnie nawet, że Ona też tam już nie wie co zrobić, poprawia się , spogląda, nie spogląda, nerwowo zerka na telefon. Tramwaj dojeżdża na przystanek, szykuje się do wyjścia, kątem oka widzę, że Ona też. Niby przypadkiem, stajemy koło siebie przed drzwiami. Serce mi wali jak po torbie fety. Drzwi się otwierają, patrzę się jej już ostatni raz w oczy, tym razem tak głęboko, żeby zrozumiała, po czym zdecydowanym gestem puszczam ją przodem. Gapi się na mnie ułamek sekundy, wzdryga się, uśmiecha i pośpiesznie wybiega na przystanek. Teraz już wiem. Leci na mnie.

C.D.N

Logo
Center