Tak sobie wymyśliłam w mojej zakręconej głowie, że będę zamieszczać wpisy z mojej azjatyckiej podróży całkiem na bieżąco, a bynajmniej w rzeczywistej kolejności. Każda reguła jednak ma swój wyjątek i tak jest w tym przypadku :) Dopiero co wrzuciłam ostatni post z mojego pobytu w Malezji, w planach i szkicach są kolejne posty z Tajlandii (jakoś dziwnym trafem co chwilę tutaj wracam :P), ale niech będzie. Uchylę rąbka tajemnicy w imię wyższych celów ;)
To w końcu gdzie mnie dalej oczy i w sumie nogi poniosły? Do Mjanmy, tudzież po staremu - do Birmy. Trochę na spontanie, bo wcześniej w ogóle nie myślałam, żeby się tutaj wybrać. Najpierw na celowniku były Laos i Kambodża. A tutaj taki psikus :P Zresztą i tak uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak po prostu miało być :P
Dotychczas podróżowałam standardowymi sposobami - samolot, samochód, autobus, pociąg, blablacar, skuterek, itp. Niedawno się to zmieniło. Dokładnie tydzień temu. Otóż na ziemi niczyjej, czyli na czterokilometrowym odcinku między Tajlandią i Birmą po raz drugi (pierwszy był w Malezji i przejazd trwał zaledwie kwadrans), łapałam autostop. Po raz pierwszy na dłuższą trasę. Dotychczas taki sposób podróżowania owszem chodził mi po głowie, ale jakoś nie było towarzystwa chętnego do wspólnego wyciągania kciuka w górę. I teraz to się zmieniło ;)
Nie wiem czy ktoś z Was był już w Birmie albo zastanawiał się jak tutaj wygląda życie lub chociaż transport. Jedyne co przeczytałam przed podróżą tutaj jest to, że stan dróg podobno mega słaby. Jak słaby stan dróg, to pewnie środki transportu też to super ekskluzywnych raczej się nie zaliczają. Tak naprawdę, to to jest najmniejszym problemem. Suma sumarum potwierdzam, mają samochody :P Jednak co ciekawe, jest to pierwszy kraj Azji południowo - wschodniej, w którym jestem/byłam, gdzie jest ruch prawostronny. Mało tego, okazuje się, że większość samochodów (jak nie wszystkie), są przystosowane do ruchu lewostronnego. Ale tutaj nie wydaje się to być żadnym problemem ;)
To gdzie to ja się zatrzymałam? Aaaa tak - ziemia niczyja pomiędzy Tajlandią i Birmą. Plan był taki żeby złapać stopa, także po co tracić czas? Ledwo dostałyśmy pieczątki wyjazdowe z Tajlandii, nasze kciuki od razu powędrowały w górę i nie chodziło tutaj o lajki fejsbukowe :P No i nie zapominajmy o uśmiechu. Czytałam, że w Birmie ludzie uśmiechają się jeszcze częściej niż Tajowie. Wtedy myślałam, że chyba już częściej się uśmiechać nie można. BŁĄD! Można i to zdecydowanie więcej! Ale wracając do meritum, co mnie mega zaskoczyło, to to, że może minęła minuta, a w sumie nadjeżdżał drugi samochód i już za chwilę się ładowałyśmy na pakę =] Te owe cztery kilometry minęły nam błyskawicznie i przy wjeździe do Birmy - niespodzianka! Koniec asfaltu!
Niemniej jednak, mega w porządalu wspominam pierwsze chwile w Birmie - nasz kierowca powiedział (przy użyciu Google Translate), że nas podwiezie na bazę noclegową, czyli około 100 kilosów. Słodziak, prawda? W dodatku zawieźli nas elegancko do biura imigracyjnego (w życiu byście nie wpadli, że w sumie taki barak może być oficjalnym, państwowym biurem). Pieczątka w paszporcie klepnięta i jedziemy! A droga była niesamowicie przyjemna - niespodziewane hopki, mokry liść na twarz, nieprzewidziany deszcz, kilka przystanków wśród ziomków i rodziny naszych wybawców - no gdzie takie przygody w autokarze się znajdą? Chyba nigdzie :P A tak serio, to pomijając hopki, to otoczenie było tak piękne, że nawet liść na twarzy czy deszcz, czy obity tyłek nie jest problemem =)
Tak szczerze mówiąc, to nie myślałam, że aż tak łatwo nam to pójdzie. Nasz kierowca i jego ziomek zabrali nas pod same drzwi naszej noclegowni. A jeszcze po drodze specjalnie zatrzymali się żebyśmy mogli podziwiać piękne widoki i zrobić sobie z nimi zdjęcia ;) Mało tego, chłopaki nas dodatkowo nakarmili w drodze, puszczali tajską muzykę (chyba jest tutaj popularna - to jeszcze potwierdzę :P), zagadywali łamaną angielszczyzną, więc naprawdę było super miło. Ile trwała ta przyjemność? Długo, bo jak wyżej napisałam, drogi asfaltowej to nie było przez grubą większość trasy. Owe prawie 100 kilosów pokonaliśmy w zawrotnym czasie około 5 godzin. Nieźle :P
Po kilku dniach spędzonych na naszym pierwszym przystanku, czas było ruszyć się w kolejne miejsce (szczegóły będą w przyszłych postach, nie będę zdradzać wszystkiego od razu ;)). Choć transport publiczny w Birmie nie należy do drogich, to jednak chęć przygody wzięła górę i już w mieście kciuki po raz kolejny poszły w górę. Uśmiechu na twarzy nie trzeba było uruchamiać, bo bez kitu rogal jest obecny praktycznie 24/7. Dosłownie. Tym razem jeszcze nakleiłyśmy na plecak kartkę z docelową miejscowością w rodzimym języku. Co by ułatwić życie i nam i potencjalnym kierowcom. Tym razem również zaledwie po kilku minutach pierwszy samochód się zatrzymał i nas dowiózł na "wylotówkę".
Kolejny samochód złapałyśmy po kilku minutach. Panowie (znowu panowie kierowcy ;)) przewieźli nas przez część z naszej prawie 380 kilometrowej trasy. Cudownie było sobie siedzieć na pace, wiatr super chłodził ogień promieni słonecznych no i znowu - wspaniałe widoki. Prawie całą trasę pokonałyśmy w około 7 h korzystając łącznie z 4 podwózek.
Jednakże ostatnie 60 kilosów trzeba było odłożyć na następny dzień, bo już było mega ciemno, a stan pleców i tyłków domagał się o leżing i masażing. ten pierwszy zapewniony, drugi niestety nie :P Podsumowując:
Czy wyjątkowy, to nie wiem. Chyba już trochę oklepany, a bynajmniej nie jest to żaden odkrywczy sposób. Na pewno póki co, jest moim numerem jeden. Jeśli terminy Was nie gonią i macie czas, zdecydowanie polecam autostop. A już na pewno w Mjanmie. Prędkość z jaką łapałyśmy stopa zamykał się w kilku minutach. Wydaje mi się, że wynika to z faktu, iż dla lokalnych mieszkańców jesteśmy mega ogromną atrakcją - dwie białe i do tego całkiem wysokie laski z plecakami stoją na drodze z rogalem na buzi i machają kciukami do góry. No kto by się nie zatrzymał?! :P
Łapanie stopa poza tym ma wiele zalet: poznajecie nowych ludzi, możecie poćwiczyć swoje zdolności językowe albo nagimnastykować się trochę żeby się wzajemnie zrozumieć (w przypadku gdy nie mówimy dobrze w jakimś języku lub wcale nim się nie posługujemy). Możecie zostać zainspirowani do czegoś, możecie na spokojnie doceniać otoczenie albo fakt, że są tacy dobrzy ludzie, którzy Was zgarnęli nie chcąc nic w zamian poza Waszym towarzystwem :) A z tych bardziej przyziemnych, to nie zanieczyszczacie bardziej środowiska, oszczędzacie kasę i paliwo. Tylko pamiętajcie - wszystko z rozsądkiem! Jeśli czujecie, że coś jest nie teges, nie wsiadajcie. Nic na siłę. Przygoda przygodą, ale bezpieczeństwo górą. Jako przedstawicielka płci pięknej, może średnio hardcore'owa, nie wybrałabym się na autostop sama. Nie mówię, że to niemożliwe lub niewskazane. Po prostu w towarzystwie zawsze raźniej ;)