SPM #88: PJ Harvey - Inside the Old Year Dying

Pozwólcie, że zacznę tu od drobnego wiersza:

"Smutne — dziwne — jak w letniej zorzy, nad doliną,
Pierwszy okrzyk poranny półzbudzonych ptaków:
Dla duszy, co się żegna z tą ziemską doliną
I widzi już w lazurach cień cmentarnych znaków:
Takie smutne — tak dziwne są dni, które miną."

To fragment "Minionych Dni" Alfreda Tennysona w przekładzie Antoniego Langego z 1899 roku.

Tam gdzie anachronicznie poezja kształtuje swoje źródło w dramatach epickich, tam też trochę to źródło wsiąka do greckich tragedii Ajschylosa i Sofoklesa.

Ciemna, minorowa kanwa opowiadania o rześkim poranku pokrzywdzonym przez pędy i krzaki w dalekich smreczynach odsianych od swoich kwiatów, ciągłe podmuchy halnego wiatru ścinającego drzewa w wyższych partiach gór, mgły osadzające się szadzią na nagiej, jałowej ziemi - pełne rojów szerszeni i moli gotowych na żer. Taki świat sobą prezentowali mocno dosyć związani z kultem ziemi jako przymiotu Szatana autorzy poezji naturalistycznej jak Staff, Moreas czy Elliot.

Podobny pogląd widać tu w samej twórczości pewnej dziewczyny z Bridport, która zadebiutowała mając 22 lata w 1992 albumem Dry. Zdając sobie sprawę, że debiutuje równocześnie ze słynnym składem z Oksfordu, szlaki Polly Harvey i Thom Yorkego przetrą się w pewnym momencie przy nagrywaniu utworu na płytę Stories From The City, Stories From The Sea w roku dwutysięcznym.

Miała na koncie różne kooperacje m.in. z Nickiem Cavem, Joshem Fromme z QOSA czy Robem Ellisem.

Nie uważam sam PJ za dobrą poetkę ani naturalistyczną, ani eschatologiczną, ale dryg do budowania nastroju i odpowiedniej jej impendancji w rozwojowym tego temper tendrum ma.

Na tej płycie współtworzonej z Floodem - znanym chyba fanom U2 i Depeche Mode producentowi oraz z Johnem Parishem i niejakim Cecilem (o którym sam Genius mówi, że grał także na najgorzej ocenianym albumie Lili Uzi Verta na RYM) starsza już artystka przemieszcza się poetyckim językiem pośród czterech pór roku w poszukiwaniu nieznanych dosyć stron ludzkiej natury, jakimi jest pycha, żałość, słabość i naiwność (w tym także sama dziecinna naiwność). Pomagają jej w tym pokazywaniu tychże stron niektóre frazy wzięte m.in. z Samuela T. Coleridge'a, Jamesa Joyce'a czy powyższego Lorda Alfreda - właśnie. Czasem ucieka ona do neologizmów, abstrakcji wziętych z oddzielnych, rozbijających się o poziom niezgrywalności ze sobą metafor i oksymoronów - czasem nawet korzysta z piękna staroangielskiej mowy. Jednak to ustosunkowanie pomiędzy abstrakcją a hermetycznością nie jest tak zgrane w proporcji 1:1 jakby się mogło wydawać. Tam są paralele mówiące o pięknie zanikających rzeczy, mniej rozwinięte (albo częściowo kuszące zawartością rozwinięte) frazy o macierzyństwie, rozpaczy o utracie niechcianego dziecka, monotonicznie niekiedy przekładnie spajające tą mgłę tajemnicy w sam raz w całość określoną jako oniricum - bez stałej zawartości i dopasowania do klimatu i składu samego tekstu. Tam też są przeważnie mroczne strony każdej z pór roku przedstawiony w sposób bliski poezji ajolicznej. Można by w ten sposób wnioskować, że z PJ jest niezła trubadurka wieszcząca apokalipsę. Ale z drugiej strony, taką żoną Eneasza - Dydoną -wieszczącą zgubę swojemu mężowi nie jest. O czym szeroko się dowiemy, spoglądając w głąb samego albumu.


"Dzieciństwo umarło ze starym rokiem
Ukazał się nagle żołnierz
Proch utkwiony dniem i nocą modli się przy bramie
"Panie, czy jestem godzien?
Niechże ziemia odezwie się do mnie"
"

-to dosyć szybko przetłumaczony tekst pierwszego utworu Prayer At The Gate który jakby odwołuje się trochę do klimatów T.S. Elliota.
Tam podmiot w postaci człowieka ledwo co powstającego z prochu, życzy sobie kontaktu z zaschłą, twardą ziemią i każe się zwrócić ku wskrzeszonemu żołnierzowi idącemu z daleka, aby powstał wraz z nim pod bramą, czekając na jakiś znak z oddali że jest blisko ta ziemia swojego celu. Jak na początek płyty słowotwórstwo nie jest najwyższych lotów, ale jak dobrze, że tak wyrażone tajemniczo frazy pojawiają się w samym starterze do reszty albumu.

Co do drugiego tekstu, będę miał kłopot, bo w tekście ukazuje się jakiś Aish - o którym wiem, że to mógłby być kochanek Aiszy z jakieś islamskiej legendy, czy Aish w języku aramejskim czy hebrajskim pisane jako imię Adam. Tak czy siak, aby się nie skompromitować, nie podejmę się tego tłumaczenia, tylko powiem że teraz słuchałem Autumn Term i to jest żywy utwór o wschodzącej jesieni, który w książeczce dostępnej na płycie jest oznaczony podtytułem September.

Nie tylko poeci rocka tacy jak Jim Morrison mogą być żywi. Bo i sama Polly wymyśliła wariację na temat znanego człowieka, który czarny rock'n'roll dał białym ludziom. Lwonesome Tonight jest też chyba jasnym przykładem na to, jak lokalny dorsetański akcent psuje znaczenie utworu. Bo mamy tam sen, w którym pojawiają w lesie u schyłku jesieni żuki, kijanki oraz ogony wiewiórki, jakby to była jakaś fantasmagoria o zwierzętach zwiastujących nadejście jakiejś poczwary / stwora / bestii z wnętrza lasu. A tak naprawdę zjawia się tam sam Elvis, którego brodate usta - jak sama PJ wskazuje podczas tego utworu - ściskają się na wargach samego podmiotu w pierwszej osobie narratorki. I pije z tym starym, brodatym Elvisem - z brodą jak u pasterza, to dopowiedzmy - Pepsi, zagryzając sobie kanapką z masłem orzechowym i bananami. Iście delikatesowy sen w połączeniu z onomatopeią dzikiej przyrody, podegrany na gitarze PJ i zapewne Moogu Johna. Niby to ma być jakaś korelacja pomiędzy tym że idziesz do lasu, spotykasz tam jakieś leśne owady, rozwielitki czy kijanki w stawie czy inne płazy w odmętach tegoż stawu, widzisz wycięte w pień drzewo w którym niegdyś mieszkała żywa wiewiórka - a nagle znad wysokich traw, gdzieś za borem na pewno tam dalej skrada się niejaki Elvis i częstujesz go kanapką z masłem orzechowym i butelką czy tam puszką Pepsi, a ty jemu wyznajesz że to on może być Bogiem, czy kimś innym w starczym przebraniu i sam(-a) piszesz że go widziałeś(-aś)? No to już bardziej abstrakcyjnego snu z tak żałosną alegorią z dużym oddaniem klimatu a'la In Rainbows wspomnianych wyżej Radiohead zrobić się nie dało. Ale to tylko moja wina, że nie znam do końca takiego akcentu angielskiego jak ten dorsecki. W podobnym tonie odnajduje się tekst do A Child Question, August.

Mocno sofistykowany tekst jakim jest Seem An I w wykonaniu zgranulowanego wokalu PJ Harvey wraz z wkładką Moogową w vibrato jej głosu ujawnia jeszcze bardziej te niedociągłości ze zrozumienia pewnych niuansów z samego tekstu. Co nawet trudno się tłumaczy taką frazę jak bedraggled angels jako nieuczesane anioły. Prawdopodobnie biją na jakąś mszę w kościele, gdzie jakiś stwór o kurczęcych gwizdkach chce wejść na jakieś wzgórze. Nie wiadomo w co począć, ale jednak to jest tekst o zabarwieniu metafizycznym, więc nawet esencji trochę z klasyków romantyzmu angielskiego piszących w swych regionalnych akcentach jest i to łapie formę u samej PJ. Jak na polski język więcej tu nawiązań do Szlengela (Cjankali) i do Tokarczuk (Prawiek i inne czasy). Ale jak na rozszyfrowanie pewnych wzorców jest nieco trudno i gra limerykami chyba sprawia wiele przyjemności samej PJ, tak że umie rzucić te bomby pomiędzy pojęcia wśród słuchaczy.

Pomijając już The Nether-edge, który jest takim przednowiem do wiosennej strony albumu, jako takim hymnem tajemniczej ciemności kryjącej się za wzrastającymi pierwiosnkami, sasankami czy liliami wiosny przeradzającej się w upalne i martwe lato, to dla mnie All Souls z pogłosem Johna na wokalu jest przyjemnym utworem mówiącym o wędrówce dusz poczynających sobie niezbyt ciekawie w czasie samego zajścia głęboko w otchłań.

Powiedzieć że ten album PJ jest pełen ciągłej akcji, opierającej się o formę długiej opowieści przez cztery pory roku z duszą folkowej śpiewogry - to jakby nie powiedzieć nic. Zdumiewa mnie ciągłe, kurczowe się trzymanie wątków naiwności, dysocjacji i fantomizacji - a zarazem powrotu do wątków elvisowskich, elliotowskich i coledrigowskich w najmniej spodziewanych momentach, na początku i przy drugim mostku utworu. To niby jest jakby świat przedstawiony w alegoriach i różnych przesmykach lirycznych, ale wiele z tych rymów jest łatwych do podważenia bez szerszej wiedzy o poezji i jej brzmieniu. Choć wiadomo, poezja logiczną nie musi być, by brzmiała ona mięsiście i ciekawie dla odbiorcy spod znaku np. atmosphere black metalu, gdzie 90% tekstów to pseudofilozoficzne rozważania na temat przyrody, kosmosu i ludzkiego genomu (a zwłaszcza post-mortem) - patrz: zespół: Furia.

Co do wad samego albumu to ta tajemniczość w starczym wieku przerasta samą PJ. I po jej melodyce i składni tekstów to widać jak w soczewce. Może się wręcz czepiam, ale nawet mocno artystyczny album potrafi być bardzo nieefektowny, gdy cały czas brzmi ten sam wątek w tle.

Ach, gdzie te czasy kiedy ona nie nazywała Kylie Minogue osobą...

Ocena: (7/10,5)

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now