SPM #15 - Michael P. Olsen - Yearning Flow

Wracając ze słuchania nowego albumu zespołu Wolf Alice pt. Blue Weekend, natknąłem się na zwyczajowo w creditsach takiego skrzypca (bo chłopiec od skrzypc, to skrzypc, hy, hy) producenta warstwy wiolonczelistowej niektórych utworów jak Delicious Things. Tym okazał się pewien Duńczyk, który w styczniu (15.01) wydał swój debiutancki solowy projekt. Tym był akurat Michael Peter Olsen.

Ale o pani z panami z tego amerykańskiego składu nie będziemy mówić. Pomówmy o klasyce ambientu. I to podniosłego. Z Chrisem Evansem na solarnej gitarce, Todorem Kobakovem na mod-synthcie i Brandonie Lim na basie. I to jest w pewnym sensie nawiązujący do klasyki ambientu, jak Briana Eno, Hansa-Joachima Roedeliusa, Jakiego Lieberzeita czy projektu Ose pewnego francuza, którego imienia i nazwiska sobie nie przypomnę, który nim jest.

Zacznijmy od początku. Goals - jako utwór na introit dosyć świetny, całkiem pełny idiosynkratycznych uniesień, tony glissando oraz zrównoważenia tonów alpha / beta na skali brzmienia czwartoharmonijnego (Stockhausen) i dużo nawiązań do jednej z suit symfonicznych Maessiena. Znakomite odczucie dysharmonii w pędach złocistych kwiatów drzewa proszkowatego w japońskim ogrodzie, oraz szumu pędów bambusa urastających nad sitowiem w mokrym oku wytopiskowym z szumem kormoranów.

IHNIWYWMTS to raczej taki mini urywek z twórczości Eno, taki 4-minutowy z 45:53, ale to raczej większość roboty mają tam Moogi i arpeggiatory Tobora. Trochę wyglądało to jak odlot na Karaiby, ale raczej to była tylko wycieczka na Maderę. Finezja modularków i dużo LFO zbryzgane tak jakby passacagilią z ciemnokrwistym, marmurkowym chorizo. Wyjebne fchuj - jak by to określił Krzysiek z Rumuńskiego.

MoonMist to utwór dosyć transgresyjny, pomiędzy harmonią natywną a harmonią ekliptyczną. Łatwo go nie zauważyć (że aż o nim zapomniałem - sic!), gdyż ma w połowie kilka smyków, dynamiczne tempo i nihilistyczny narzut samego rozkwilenia z zewnątrz, kiedy to robi się płód, a kołyska płodowa ocieka krwią - to wtedy wiesz, patrzysz - a położna mówi:

"Wody odeszły?"

Drganie jakby w 44/5 i dosyć sporo takiego largo w konwersji takiej na instrumenty szarpane, ale to jest dopiero użycie paulstretcha na mocne 180%.

7 Days - czysta serenada dla uszu, ale potok wątpliwości związanych ze stylistyką tego nagrania się wypływa: słaby mastering, wysoka obsuwa od mikrofonu warstwy cello, więcej klików i klaków spod pachy ze strony solar guitar. Muzyka dla freaków i flaków. No, raczej na Wehrmut to nie wygląda.

OK, to już zdecydowanie lepsze od jazgotów juleczek na powyższej płytce. To jest klasyk godny Die Kosmische Traüm i nowej berlińskiej fali którą zwykle na bandcampie - słucham. I w dodatku, wiolonczele są często takie w motum separantum z agogiką syntezy tych elektrycznych brzmień, no i głosów w jednym z ostatnich nagrań których nie ująłem w tym artykule. A po które zajrzeć - zachęcam. Selbstpotrait Olsena uważam za świetną pozycję jako taką ambientową promenadę po leśnym zagajniku i całej przestrzeni - nocą, z noktowizorem w ręku, scyzorykiem, preppersami i butami wojskowymi - nasłuchując głosów żbików, drozdów, saren czy bógwieczego - chodząc po roztrzepanym ściółką, niebożym świecie pełnym postapokalipsy rodem z death metalowych udziwnień łączących polifonikę średniowieczną z adaptyką neurasteniczną nowej muzyki modularnej.

Ocena: (9/10,5)

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
1 Comment
Ecency