Wyjazd do Ameryki Południowej wpis nr. 44 Chile - Siete Tazas


Ponieważ wielkimi krokami zbliżające się Święta Bożego Narodzenia chcieliśmy spędzić w środkowej Argentynie, nie mogliśmy zostać zbyt długo w Pucon i musieliśmy ruszać na północ. Szczęście dopisało, bo nie dość, że kierowca, który zatrzymał się po nas, powiedział, że zabierze nas 500km, to jeszcze okazało się, że ten miły Pan jest rolnikiem uprawiającym arbuzy w gorącej północnej części Chile. Dwa razy w tygodniu rolnik zbiera swoje arbuzy i zawozi je na zimne południe kraju, gdzie sprzedaje je ze znaczną przebitką i wraca do siebie na północ. Najlepsze w całej tej historii było to, że tym razem panu nie udało się sprzedać wszystkich arbuzów  więc brak klimatyzacji w furgonetce rekompensowaliśmy sobie jedzeniem soczystego gigantycznego arbuza! Najniezwyklejsze w Chile jest to, że przez swój nietypowy długaśny kształt jest krajem zaczynającym się w największych nie przebytych lodowcach i kończącym się na najsuchszych pustyniach. Tylko tutaj jeden obywatel może zbierać arbuzy z ogrodu, gdy w tym czasie inny musi odśnieżać swój podjazd. Docierając do Curicó znaleźliśmy się już mniej więcej w 60% wysokości kraju, i wraz z tym klimat tu panujący był taki na 60% czyli troszkę cieplejszy umiarkowany. Taki klimat idealnie nadaje się do uprawy winorośli, więc region ten wręcz słynie na cały świat z produkcji wina. Teraz po powrocie do Polski gdy szukam chilijskich win to okazuje się, że większość z dostępnych na naszych pułkach sklepowych win pochodzi właśnie z tego regionu, stolicą którego jest Curico. W Curicó byliśmy goszczeni przez Angele, która poleciła nam aby w trakcie zwiedzania okolicy odwiedzić pobliski Park Narodowy Siete Tazas, Łatwo powiedzieć trudniej wykonać. Pomimo tego, że Park Narodowy oddalony jest od miasta zaledwie o 50 km to dojazd tam był naszym najgorszym doświadczeniem autostopowym podczas całego pobytu w Ameryce Południowej. Początki nie były złe, że pojechaliśmy autobusem do sąsiedniej wioski Molina. Ten pierwszy etap był ciekawy o tyle, że w wiosce Molina znajdują się zakłady produkcyjne wina firmy San Pedro. Z premedytacją nie używam słowa winnica, tylko fabryka wina, bo obszar na jakim położona była ta hala produkcyjna oraz pola winorośli był oszałamiający. W centrum Moliny musieliśmy przejść na jej wylotówkę w kierunku zachodnim. Po 30 minutach stania złapaliśmy autostop, który zabrał nas ze sobą ok kilometra. I znów stoimy gdzies około 30 min. Po tym czasie zatrzymało się kolejne auto, które zabrało nas ze sobą kolejne dwa kilometry. Gdybym wówczas mógł przewidzieć przyszłość i wiedział, że los tego dnia już się nie odmieni, olałbym cały ten Park Narodowy i wrócił do miasta, jednak wówczas jeszcze wierzyliśmy. Czas pokazał, że po dobrych kilku godzinach łapania stopa podwoziło nas łącznie kilkanaście osób na łączny dystans kilkudziesięciu kilometrów. Na wieczór kompletnie wyczerpani dotarliśmy do bram Parku Narodowego. Pomyślałby ktoś, że dobrze im tak, chcieli jechać autostopem zamiast jak normalni ludzie autobusem, to niech teraz cierpią, autostop czasami się udaje, a czasami nie. Niestety nie było innej możliwości. Szczerze chcieliśmy tam jechać autobusem i nawet znaleźliśmy jakiś jeden, ale okazało się że ten autobus kursuje wyłącznie raz na kilka dni i akurat w dzień na który zaplanowaliśmy nasz wyjazd nie kursował żaden. Tak więc dojazd do parku kosztował nas wiele energii, ale to nie wszystko, bo okazało się, że wejście do parku będzie kosztowało równie wiele, tyle, że pieniędzy. Już nie pamiętam ile dokładnie ale była to kwota ok 50 zł za wejście do fragmentu Parku Narodowego, w którym można było tylko i wyłącznie podziwiać jeden wodospad! Istniała możliwość kupienia sobie niewiele droższego biletu obejmującego wejście również do bardziej górzystej części parku, ale stwierdziliśmy, że skoro na dotarcie w to miejsce potrzebowaliśmy całego dnia, to wielce prawdopodobne jest, że i powrót z tego miejsca będzie nas kosztował równie wiele czasu, a nie mieliśmy ze sobą aż tak dużo prowiantu by móc chodzić po górach przez cały dzień i jeszcze jeden dzień wracać do miasta.

IMG_8485.JPGIMG_8547.JPG

IMG_8490.JPGIMG_8484.JPG

Wodospad jaki jest każdy widzi na fotografiach, i czy warto na jego zobaczenie wydać 50 zł niech każdy sam rozważy we własnym sumieniu. Ja szczerze przyznaję, że nigdy w życiu bym tyle nie zapłacił za możliwość pływania w takim jeziorku z wodospadem, ale w momencie, gdy dotarcie tam wiązało się z takim wielkim wysiłkiem to już było mi wszystko jedno i wolałem nie psuć sobie nastroju świadomością, że dojechałem tutaj zupełnie bez sensu i jedno co potrafiłem odczuwać to wielką złość skierowaną w stronę dyrekcji lasów chilijskich zarządzających wszystkimi Parkami Narodowymi w kraju.
Kolejny raz mieliśmy okazję aby przekonać się o tym, że z zdwojga sąsiadów to jednak Argentyna jest dużo przyjaźniejszym krajem do zwiedzania przez turystów.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
2 Comments
Ecency